poniedziałek, 19 lipca 2010

Oficjalnie KONIEC mojego EVSa!

Blog ma tytuł "Tu i teraz - o mnie samej i o moim EVS w Radiu RUM" i teraz w tym momencie... powinnam zakończyć pisanie. Chyba, że pozostanę przy pierwszej części tytułu "Tu i teraz - o mnie samej" Hmm! Może będę kontynuować? Czas pokaże...

Póki co, oficjalnie i symbolicznie zamykam rozdział w moim życiu pt: "EVS" i otwieram nowy pt. "Z nadzieją na..."

Dziękuję wszystkim, którzy okazali się dla mnie mega wsparciem. Tym, którzy czytali komentowali i tym, którzy nie komentowali, a wysyłali moc dobroci i myśleli o mnie pozytywnie. Za wszystko, co dobre, co kochane, co ciepłe i puszyste - dziękuję z całego serca. Jesteście wspaniali.

EVS był dla mnie niesamowitą przygodą, obfitą w różnorodne doświadczenia. Nie zawsze łatwe. Czasem było ciężko, ale warto było stawić czoła problemom. Wiele sytuacji pozwoliło mi odkryć siebie na nowo. Poznać, oswoić, zaakceptować emocje, których wcześniej nie potrafiłam nazwać. Życie jest wymagającym nauczycielem. Jednak bez względu na to jak się dzieje warto pamiętać, że dopóki walczysz jesteś zwycięzcą.

Kocham Życie...

:-)

Witaj Polsko moja!

Oh, wklepuje pierwsze literki i nie mogę się powstrzymać od natłoku myśli, które przychodzą do głowy z prędkością super odlotowej rakiety...
W każdym razie próbuje to wszystko opanować i zdać Wam relację z pierwszego tygodnia w Polsce. Wybaczcie, nie pisałam długo, bo czasu na internet nie było!

Koniec, a może początek...

Portugalskich pożegnań czas minął i przyznaję szczerze, że nie był to dla mnie ciężki czas. Aż sama jestem zaskoczona. Dlaczego? Postanowiłam powrócić do Portugalii na dłużej, więc smutek mniejszy. Szukam teraz pracy, zaczynam układać życie... pisać nowy rozdział. No i nie sama. Na ten wątek spuszczę jednak kurtynę milczenia :-) Proszę 3majcie kciuki i ślijcie moc dobroci, jak to macie w zwyczaju.

Witaj Polsko moja!


Powrót do Polski również nie okazał się bolesny. Miałam wspaniałe znieczulenie w postaci Thomasa :-) Przyleciał ze mną. Zatrzymał się tydzień w moim domku. Rodzice, przyjaciele, znajomi mieli okazję Go poznać i cóż... jak zawsze Tom zrobił dobre wrażenie. Razem poszliśmy na wesele mojej koleżanki. Prezentowaliśmy się PIĘKNIE. Nic dodać nic ująć :-)

Cieszę się, że znów mogłam ujrzeć bliskie, kochane mordeczki najbliższych mi osób. Mam wielkie szczęście mieć wspaniałych przyjaciół. Jestem szczęściarą! :-)

Teraz czeka mnie mnóstwo spraw do załatwienia.
W głowie kilknaście pomysłów na przyszłość, nieco obaw i strachu, a w sercu mnóstwo wiary, miłości i nadziei...

musi się udać! :-)

sobota, 3 lipca 2010

EVS Goodbye Party

5 dni jeszcze, czyli kolejny post o końcu i początku.

Przychodzi taki czas w życiu, że trzeba się ze wszystkimi pożegnać. Z jednymi na dłużej, może na zawsze, z drugimi na krócej, a może w ogóle. I zawsze mi się wydaję, że to jednocześnie najlepszy moment w życiu, który weryfikuje poziom znajomości. Bo Ci, którym zależy, Ci co chcą utrzymywać relacje będą o to dbali, bez względu na odległość, na czas, na miejsce.

Wczoraj odbyło się EVS Goodbye Party. Nie czułam, aby był dla mnie to jakiś istotny moment. Dlaczego? Bo na prawdę nie czuję by dla mnie miał być to koniec. Oczywiście koniec EVSa, ale początek nowego rozdziału.

(ups, zrobiłam się ostatnio monotematyczna w postach, ale takie chwile zawsze wymuszają jakieś refleksje)

Party wyszło bardzo fajnie. O godz. 21:00 rozpoczęło się barbecue dla przyjaciół, a o 24:00 impreza otwarta dla wszystkich.

Za niektórymi będę tęsknić...

(...)

czwartek, 1 lipca 2010

Ostatnia środa....

.... ostatnia środa, godz. 2:14 w nocy, a to oznacza ostatnia "środowa" impreza w BA, czyli w moim "domu" na parterze ;)A mnie tam nie ma! Hurra! A niech tam... obejdzie się mimo wszystko!!!

Wróciłam właśnie z Grass Party. Impreza na trawce, przed uniwersytetem. Zapach "trawki" unosił się w powietrzu, my EVS girls popijałyśmy wino i oglądały z innymi film "The hangover". Fajnie. I tyle mi wystarczy. Może i bym potańczyła w BA na dole, ale... nie tym razem i nie tu, i nie z tymi ludźmi.
Piszę ten post, muzyka rozbrzmiewa w moim pokoju i myślę, że to nawet dobrze... że już koniec. Dlaczego spytacie? Ja jedna wiem. I powiem krótko, wszystko musi mieć swój koniec ;-0))))... i jednocześnie dobry początek.

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Ambasada Rzeczypospolitej Polskiej w Lizbonie

Zagłosowałam! Tak jak na obywatela Polski przystało ;)wzięłam udział w wyborach prezydenckich. Przy okazji pobytu w Lizbonie odwiedziłam znajomych, spotkałam się z kilkoma osobami, które znałam tylko w necie :) i tak to.. zleciało ;))
Ale na 2 turę wyborów już niestety nie pojadę... ajjjjj

Co do samej Ambasady, ot taki budynek. Ładny, ale nie robi wrażenia "wow" :)

niedziela, 27 czerwca 2010

Jeszcze tylko 10 dni!!!

Szok! Jeszcze tylko 10 dni. Aż mi się wierzyć nie chcę! Co nie?! 6 miechów zleciało szybciuteńko! Nawet nie czuję, że to pół roku! Gdyby nie to, że mamy teraz taki upał... pot leje się z każdego niemiłosiernie... to bym nie zauważyła upływu czasu.

Mimo wszystko te 10 dni nie napawają mnie smutkiem. Wracam do Polski. Do Rodziny, do przyjaciół, do ludzi, których kocham.

I dodam więcej, zapowiada się bardzo ciekawie... otóż Kochani moi nie wracam sama! Przylatuje ze mną do Polski Tomas! Idziemy razem na wesele mojej koleżanki. Potem pozwiedzamy nieco moje okolice... i tak to! Tomas odleci i przyleci kolejna tajemnicza osóbka. Kto? Celnik z USA! Mało kto pamięta moją historię z lotniska, z powrotu z Mexyku. Mieliśmy problemy z wizą, aczkolwiek problemów nie było, ale Amerykanie uwielbiają je robić Polakom. A że ja trafiłam na dobrego, młodego celnika i dało rade go zagadać to wszystko gładko poszło. Mało tego, on dał mi swój email. I teraz, po 3 latach mamy się spotkać w Polsce, na moim gruncie! To dopiero historia, co nie?! Będzie się działo!!!

Inspirator - moc wiary

Nie ma wielkiej odwagi tam, gdzie nie ma wiary we własne siły;
połowa sukcesu zależy od przekonania, że osiągniemy to, co
zamierzyliśmy.
/Orison Sweet Marden/

GRA GRA... t-shirt z Chile!

łaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa..... surprise.....
dostałam koszulke z Chile!!! Pocztą!!! Listonosz przyniósł!!! Wow!!!

Ok... taką reakcję miałam wczoraj. Dziś już ochłonęłam. Mimo wszystko uśmiech mi z mordki nie schodzi :))))))))))))

Dostałam T-shirt. Specjalny. Nie byle jaki. Pisze na nim GRA GRA i jest narysowana 8 na pleckach, czyli mój ulubiony numer!

Koszulka została specjalnie wyprodukowana dla mnie, przez przyjaciół Tomasa. Jest to dowód prznależności do ich "gangu" :D Dawno temu postanowili, że jako zwarta ekipa przyjaciół powinni mieć swoje t-shirty i tak to idea się zrodziła. Aczkolwiek nikt by chyba nie pomyślał, że dołączy do nich Polka. Ba! Nawet mnie nie znają, ani ja ich. No nic, teraz MUSZĘ polecieć do Chile, no cóż jak trza to trza ;))) hehe

Tomas ma na koszulce napisane "GRO GRO", a ja "GRA GRA"... tłumaczymy na polski i mamy "groźny" i "groźna" :D

Koszulką byłam zaskoczona! Fakt! Ale jeszcze bardziej tym, jak można 3mać język za zębami aż miesiąc!!! Ja bym się pewnie wygadała. Zwłaszcza, że chodzi o coś fajowego :)) Nooooo... to dopiero niespodzianka!!!

Mięso niespodzianka!!!

Tak to już jest, że ja zawsze bardziej się cieszę z czyichś urodzin niż sama ta osoba :)I zawsze mi ciężko wytrzymać, żeby się nie wygadać... ale daję radę!
Tomas miał urodziny. 29-te dopiero ;) I prosił mnie, żeby nie było żadnych niespodzianek. No, ale jak to? Nie mogłam tak. No i o północy... zdryndałam wszystkich naszych przyjaciół i wybraliśmy się pod dom Tomasa! Z prezentem! Jakim?! Uśmiechniętym kawałkiem mięsa! Tak! Już tłumaczę dlaczego, bo ogólnie zdziwienie wielkie jak o tym mówię. Otóż Tomas uwielbia mięso i ciągle mówi, że chilijskie krowy się uśmiechają do Ciebie.. nawet na talerzu, a te portugalskie są smutne. Zatem zakupiłam dorodną wołowinkę i narysowałam uśmiech :D Symbolicznie, skromnie... zaskakująco!

Następnego dnia z Tomasa przyjaciółmi wybraliśmy się na obiad do restauracji. Było pysznie i sympatycznie.

Generalnie świętowaliśmy kilka dni!!! :D

Żyć nie umierać!!!

S&S w Portugalii!!!

Stasia i Seba wreszcie w Portugalii !!!
Dzięki nim spędziłam niezapomniane 2 tygodnie. Gdybym pisała na bieżąco byłoby znaczniej łatwiej opisać wszystkie fajne chwile. A tak... tylko co niektóre. Nigdy nie zapomne pikniku na Przylądku św. Rokiego. My, Bóg, natura... plus w tle kilku turystów ;) Cudownie. Dla takich chwil warto żyć. Każdy dzień z S&S miał jakąś magię, działy się rzeczy niewiarygodne :) Wiem, czasem wyolbrzymiam sprawy, ale wierzcie mi, że "coś" w tym wszystkim było. Cieszę się bardzo. I wspominając ten czas mam uśmiech na twarzy. Dziękuję.

czwartek, 24 czerwca 2010

Najdziwniejsze lotniska na świecie...

Na Onecie zobaczyłam właśnie galerię pt. Najdziwniejsze lotniska na świecie...
Nie mogłam się powstrzymać od szybkiego przejrzenia, czy oby nie ma tam lotniska z Madery... i co znalazłam...

http://pejzaze.onet.pl/69301,gr,8,27,0,najdziwniejsze_lotniska_na_swiecie,galeria.html

"Konstruktorzy na portugalskiej Maderze poradzili sobie z krótkim pasem startowym dobudowując kilkaset metrów na masywnych podporach tuż nad brzegiem oceanu. Lądowanie na tym lotnisku otoczonym wysokimi skałami wciąż dostarcza wielu wrażeń..."

No! Czyli 1 lotnisko z 11 dziwnych na świecie zaliczone!!!

:-)

sobota, 12 czerwca 2010

Gotuj z Ewelą! - ragout

Przepis na Ragout, czyli Stasia i Seba gotują w Portugalii :)

Składniki

* 1 marchew, 80 g selera
* 1 pietruszka
* 400 g cebuli
* 800 g mięsa wołowego
* 4 łyżki oleju
* 1 łyżka mąki
* 1 łyżka przecieru pomidorowego
* 1/8 l białego wina
* 1/4 l bulionu mięsnego
* 1 liść laurowy, sól i pieprz


Sposób przygotowania

1. 1

Obraną cebulę i oczyszczone warzy­wa pokroić na duże kawałki. Mięso pokroić w 4 cm kostkę.
2. 2

Mięso obsmażyć partiami i wyjąć. Na tym samym tłuszczu usmażyć warzywa i cebulę, do miękkości, stale mieszając. Następnie dusić pod przykryciem.
3. 3

Warzywa oprószyć mąką, po czym zalać bulionem i winem, dodać przecier pomidorowy. Gotować 10 minut, następnie zmiksować lub przetrzeć przez sitko.
4. 4

Sos wlać ponownie do garnka, do­dać mięso i liść laurowy. Dusić pod przykryciem, na małym ogniu. Do­prawić do smaku solą i pieprzem.

czwartek, 27 maja 2010

B-day party's Flavio

Sto lat po polsku, po angielsku, po portugalsku, po hiszpańsku, francuzku, niemiecku... dla naszego przyjaciela Flavio! :-))
Co za imprezka... kupe śmiechu i dobrej zabaway. Żarcie mniam mniam...
Tort w kształcie gitary. To dopiero niespodzianka. Oh... uwielbiam sprawiać uśmiech na czyjejś twarzy!!! Wspaniale mieć takich przyjaciół!!! Stety niestety myśl o zbliżającym się końcu.... trochę boli. Ale w Polsce też czekają na mnie wspaniali ludzie za którymi tęsknie, mocno, mocnooo, mocnooo......

26 maja to także moje małe święto... moje imieniny :)) Dostałam życzenia od Was, co sprawiło, że rzeczywiście poczułam się solenizantką. To także Dzień Mamy - zadzwoniłam z życzeniami, zaśpiewałam sto lat, a Jarek grał na gitrze. Czułam w głosie mamy, że się cieszy. Super!

To przytulam i ściskam najmocniej jak mogę.... dobrze kochać i mieć świadomość, że jest się kochanym :))))))))))))))) Dzięki!

Geres - Park Narodowy

Geres to jedyny Park Narodowy w Portugalii. Piękniuśki!

Wybraliśmy się tam na dwa samochody. Moje portugalskie Anioły nie zawiodły. Było super!!!

Zrobiliśmy sobie picnic. Pośmialiśmy się. Pochlapali w strumyku.
A nawet skoczyliśmu do Hiszpanii... na wody termalne. Cieeeeepluteńko.....

Ja dostałam głupawki :D Im wyżej jechaliśmy tym bardziej się śmiałam :D :D :D

No i teraz to już Flavio utwierdził się w przekonaniu, że ERWAlina to mój nickname haha (erwa-trawka)

Super dzionek :)))))

Viana do Castelo

Był sobie dzień. Kolejny leniwy dzień. Coś trzeba zrobić - pomyślała Ewelina. Rusz d*** i zwiedzaj - powiedział głos rozsądku. Ale że co, że sama tak? - zapytała Ewelina. I wtedy przyszła odpowiedź.... Tooooomaaaaaaaas.

Wybraliśmy się z Tomasem (jest z Chile i coś mi się zdaję, że będę o nim pisać coraz więcej) na weekend do Viana do Castelo....
i postanowiliśmy, że więcej nigdzie ze sobą nie jedziemy. Too much fun!!!
Aż mięśnie brzucha bolą :))))

W muzeum w szpitalu na statku, które zwiedza się max 30 min spędziliśmy ok 2 godzin. Wszystko musieliśmy sprawdzić... zdjęć do groma... wszystko dotykaliśmy i próbowaliśmy... haha... musicie koniecznie zdjęcia zobaczyć! Nawet operacja na stole była - sami ją przeprowadziliśmy hehe Tomas wycinał mi wyrostek :P

To było pierwsze miejsce do którego trafiliśmy, a przy okazji okazało się, że na tym samym statku jest hostel. No!... i zostaliśmy na noc. Miasteczko przecudne. Można chodzić i zachwycać się... spokojem, sielanką, słońcem, wąskimi uliczkami.... zapachem...

W drodze do Viana rozmawialiśmy dużo o bacalhau (dorsz) i ku naszemu mega zaskoczeniu.... akurat w mieście odbywał się Festival de bacalhau :))))
Zatem, nie trudno zgadnąć co jedliśmy na obiad, hehe

Wieczorem zrobiliśmy drinking trip. Kupiliśmy wino i zaczynając od pomnika Juao - odkrywcy bacalhau przeszliśmy 8 stacji do picia :) Oczywiście Juao też pił... podziękowaliśmy mu za bacalhau haha i oblaliśmy pomnik winem :P tak ciut ciut... i rzuciliśmy mu kwiat.Ostatnia stacja była na naszym statku, na dziobie... i tu wypiliśmy martini ;))) cóż za fajne chwile ;)) Dawno nie byłam tak szczęśliwa :)

Następnego dnia pojechaliśmy na wysoko położone nad miastem wzgórze. Jest tam piękny Kościół. Udało nam się i zobaczyliśmy ślub. Ogólnie widoki przepiękne. Można ujrzeć całe wybrzeże.. plażeee piaszczyste, kamieniste... porty... norty... cudeńka.

Złapaliśmy trochę słońca na plaży i nadszedł czas powrotu...
ale nie końca :)

Vila Verde uroczyście!

Moje portugalskie Anioły zabrały mnie na uroczyste spotkanie... nie wiem jak profesjonalnie to się nazywa... ale była to prezentacja 1wszej ksiązki młodej artystki. Ilustracje wykonał Ismael. Dzięki temu... wszyscy czuliśmy się tak "ważni" siedząc w 2im rzędzie;) i dumni z niego!... z naszego przyjaciela :)

Mało co rozumiałam, ale ksiązkę kupiłam!!! :) Przeczytam! Napiszę swoją! A co!
Przyjaciele wpisali mi się na 1 wszej stronie, tuż obok dedykacji. Bardzo miło będzie za kilka lat przywrócić wspomnienia z tego dnia.

Obiecałam wszystkim, że wyślę im swoją książkę... trzeba dotrzymać obietnicy i znów zacząć pisać :)

Muszę wspomnieć o bufecie... przepysznych ciasteczkach, smakowicie wyglądających pasteis de bacalhau... mniam, mniam... ;))

wtorek, 25 maja 2010

Inspirator - cel... pal!

Stwórz konkretny plan spełnienia Twojego
pragnienia i bez względu na to, czy jesteś gotowy
czy nie, zacznij natychmiast wprowadzać go w
życie./Napoleon Hill/

Dziennikarka - mój dziesiąty artykuł

“The Secret” by Rhonda Byrne

“The Secret” is a best-selling 2006 spirituality book written by Rhonda Byrne and based upon William Walker Atkinson's prior works and school of thought. It has been released as an printed book with more than 16 million copies in over 40 languages and also as an audio-book. A film based on the book has been viewed by millions around the world.
“The Secret “ contains wisdom from modern-day teachers. Fragments of The Secret have been found in the oral traditions, in literature, in religions and philosophies throughout the centuries. The main theme is about using the Secret - the “law of attraction”. It says whatever you put your attention on becomes a reality in your life. You attract things, people and situations of a similar “vibration” to you. The universe is essentially energy that vibrates at a certain frequency. And each person is vibrating at a particular frequency.
According to Byrne, your “vibration” is determined by your thoughts and feelings. Think of yourself as a transmission tower, she says, broadcasting frequencies of thoughts into the universe. Change your frequency, via a change in your thoughts, and you can become virtually a new person who attracts different people and circumstances into your life.
As the creator, author, and producer of The Secret in both the book and feature-length film versions, Rhonda Byrne’s intention is to empower all others to live a life of joy.
The book and film have been highly controversial, and have been criticized by reviewers and readers as well. The book has also been heavily criticized by former believers and practitioners, with some going as far as claiming that the Secret was conceived by the author and that the only people generating wealth and happiness from it are the author and the publishers. Others assert The Secret offers false hope to those in true need of more conventional assistance in their lives.
Is the law of attraction really a secret? You may think it is all mystical rubbish but… let’s do it, there is nothing to lose.

Ewelina Poleszak
ewelina.cultura.rum@gmail.com

poniedziałek, 17 maja 2010

Inspirator - pozwól...

"Pozwól innym wieść małe życie, ale nie sobie.
Pozwól innym kłócić się o nieistotne szczegóły,
ale nie sobie.
Pozwól innym płakać z byle powodu, ale nie sobie.
Pozwól innym zostawić swoją przyszłość w czyichś
rękach, ale nie sobie." Jim Rohn

sobota, 15 maja 2010

Poemat od Andrzeja B. :D

Niektórzy potrafią mnie tak zaskoczyć i uszczęśliwić, że z butów wyrywa...
Ot taki poemat dostałam :D

***

Poleszaczku Poleszaczku
Ile Ty już na tym krzaczku
Porytugalijskim siedzisz?
Nic mnie w Polsce nie odwiedzisz :(

A ja rzewne łzy wylewam
Nad absencją ubolewam
Bo buziaka w policzaka
Chciałbym dziś od Poleszaka

Ewelinko moja droga
Wbiłem dziś na twego bloga
Pozostawić chcę coś po sie
Igrałaś więc do się

Wypisuje wnet te rymy
Czacha przez to całkiem dymi
Lecz w nadziei takiej pisze
Że Twój głosik ja usłysze

Ino nie w radyjku twojem
Na którego fale stroję
Odbiorniki w domu wszystkie
Fale krótkie, fale niskie

Z Portugalii nie odbiera
O cho-ekhem o cho-ekhem
Tak więc jeno pozostaje
Na pociągi i tramwaje

Liczyć, że dowiozą Cię
Gdyż zobaczyć Ciebie chcę
Więc przyjeżdzaj w lubelskie progi
Poleszaku mój Ty drogi !!!

Andrzej B. :-)

*******

dzięki - hahahaha!!!! nie ma co, wracam do Was!!!!!!!!!!!!! :D

środa, 12 maja 2010

FREE ticket to Algarve

Kolejny dzień festiwalu Enterro da Gata 2010... naprawdę trzeba mieć zdrowie ;)

Powiem krótko i szybko

DOSTAŁAM BILET Z PORTO DO FARO ZA FREE!!!!!!!!!!!!!!!!!

do zrealizowania w ciagu 2 miesięcy ;D
każda z nas dostała
ze względu na współpracę Ryanara i Radio RUM

W zamian za to wczoraj na festiwalu musiałyśmy rozdawać ludziom ulotki, gadać o tym, że jeśli pójdą do ostatnego namiotu i zatańczą, albo zaśpiewają, albo cokolwiek to mają free ticket od Ryanara. Reakcja? Nikt nie wierzył!!! :)) A było 80 biletów do rozdania...

;))

Inspirator - zmartwienia

Dziewięćdziesiąt procent naszych zmartwień dotyczy
spraw, które nigdy się nie zdarzą.
/Margaret Thatcher/

wtorek, 11 maja 2010

Inspirator - lenistwo

Lenistwo jest łagodną formą samobójstwa.
/Nicolae Iorga/


***
Mocne, co?! :O

niedziela, 9 maja 2010

4miesiące <-JA-> 2miesiące

4 miesiące i 2 miesiące
JA
pomiędzy tymi liczbami

czas szybko leci (...)

tyle już za mną
tak mało przede mną?
nie, nieeee... czas się nie liczy
przecież czasem w ciagu godziny potrafi się wydarzyć więcej rzeczy niż w przeciągu całego miesiąca

:)

zatem z uśmiechem na buźce robię krok w kolejny etap mojego EVSa
i niech się dzieję wiele
dobrego
najlepszego

:)


***

ściskam ciepło, najjjjjjjjjjjjjmocniej jak potrafię!!!
tęsknieeeeeee troszeczkę ;)

Enterro da Gata 2010

.....się zaczęłooooo!

Enterro da Gata, o którym słyszałyśmy od samego początku naszego pobytu tutaj (czyli od stycznia) w końcu ma swój czas i swoje miejsce. Tu i teraz, w Bradze.

Enterro da Gata to coś takiego jak Juwenalia i Kozienalia itp, czyli studencki festiwal, czas imprez na maxa, koncerty, alkohol, łóżko (swoje oczywiście) i tak w kółko. Ciężki czas ;) jakoś przebrnę, hehe. Dostałyśmy bilety za free na cały tydzień. Nie ma to jak być "radiową ekipą" :)

"Enterro da Gata" tłumacząc na polski oznacza "pogrzebanie kota". Co roku - zgodnie z tradycją - otwarcie Festiwalu ma miejsce na stacji kolejowej. Grupa studentów przebrana za księży, aniołów etc. przywożą trumnę z kotem. Wszyscy płaczą, a przynajmniej udają. Następnie orszak pogrzebowy maszeruje do centrum miasta i tu ma miejsce koncert Tuna band - kolejna Serenada do wysłuchania ;) W tym roku, wszyscy byli tak pijani, że studenci z trumną i kotem nie zdążyli na pociąg. Reszta uczestników czekała na nich na dworcu dodatkowo blisko godzinę. Jak dotarli to okazało się, że nie byli w stanie iść. Nie widziałam tego na własne oczy, znam to z relacji znajomych. Jak dla mnie... kompletna porażka, a dla nich zabawne ;)

Wczoraj byłam na koncercie Slimmy, a potem wystąpił David Fonseca. Ohh... super! Wreszcie udało mi się go posłuchać na żywo. Fajnie. Atmosfera w porządku. Byłam pod samą sceną. David prawie na wyciągnięcie ręki. Tłum fanów. Hops. Hops. Powiem jednak, że tak bez rewelacji. Bez większego WOW. Czegoś zabrakło.

Festiwal ma miejsce na peryferiach Bragi, na stadionie. Mnóstwo namiotów. Wielka przestrzeń. Scena. Porażające oświetlenie. Wygląda to dobrze. Każdy wydział/kierunek studiów ma swój bar i sprzedają unikatowe drinki, aby zarobić na... ponoć wycieczki ;)

Szwędając się tak od jednego do drugiego miejsca napotkać można wielu znajomych, a także chodzące prezerwatywy i wolontariuszy Służby Zdrowia rozdających ulotki o narkotykach i alkoholu. O! Nawet zostałam wyposażona we własną prezerwatywę ;) O tak! Wszyscy studenci dostają za darmo przynajmniej jedną na wszelki wypadek! Jak ktoś pilnie potrzebuje to wyślę, napiszcie tylko adres ;P

Powrót do domu nad ranem. Godzina 7:00. Wszystkie pięć girls pogubiłyśmy się totalnie. Ja całe szczęście byłam w najlepszej, komfortowej sytuacji. :) Wiem jak wróciłam i z kim wróciłam i o której. :) A dziewczyny... nie pamiętają nic. Bywa i tak :))

Czy się z tego wyleczę?

Podróże. Małe i duże. Czy się z tego wyleczę?

"Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca. Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej." Ryszard Kapuściński

Uwielbiam te słowa... za każdym razem kiedy je czytam... odnajduje cząstkę siebie...

Znalezione na blogu Magdy -> http://uma-bica-por-favor.blogspot.com

:)

piątek, 7 maja 2010

RefleksJA...

Kilka postów wcześniej wspomniałam o koleżance, która odwiedziła mnie po roku czasu. I naszła mnie wtedy refleksja na temat relacji między ludźmi. Jak to jest, że z niektórymi możemy się spotkać po 2, 5, 20 latach i wciąż będziemy czuli się w ich towarzystwie dobrze. Ba, przykładów daleko nie trzeba szukać. Każdy z nas ma takie sytuacje. Może nie byłoby tego postu, gdyby nie komentarz "bloggerki" Moni. Jakoś mnie zaintrygowało by brnąć w tym temacie dalej, głębiej...

Pozornie jest tu mało do powiedzenia. Dlaczego pozornie? Jedni stwierdzą tak jest i co tu więcej mówić. Ja jednak myślę, że to niesamowicie interesujący temat...

Skoro nie chodzi tu o słowa to znaczy, że musi być coś więcej. Wiadomo, że każdy z nas ma w sobie energię i myślę, że to chyba to. Nasze energie spotykają się gdzieś tam w przestworzach i albo im dobrze ze sobą albo nie. I dzięki temu możemy mówić, że "nadajemy z kimś na jednej fali". Chociaż może w tym powiedzeniu chodzi bardziej o słowa, już sama nie wiem. Jakby nie było, zmierzam do tego, że nasze myśli mają jednak moc. Jeśli chcemy utrzymać jakąś relację to nie musimy pisać do siebie listów kilkustronicowych, wystarczy może czasem kilka słów, a może czasem tylko uśmiech, a może nawet... właśnie tylko samo myślenie. Nie wiem. Ekspertem w tym temacie nie jestem. Jednak mam coraz bardziej wrażenie, że w tym wszystkim chodzi o to czego słowem nazwać się nie da. Chemia?! Jedni tak to nazwają. Ja jednak wole użyć słowa "energia". Jakoś bardziej do mnie przemawia. Energia kojarzy mi się z ciepłem, z czymś mega pozytywnym... I odnosząc to do ludzi, jedni z nas mają jej więcej, inni mniej, zależy to od wielu czynników. Jakich? Sama nie wiem. Bardzo mnie interesuje ten temat. Mój znajomy "nieznajomy" napisał ostatnio o myślach "spotykających się w przestworzach..." - z niecierpliwością czekam na refleksję o tym. Jak to jest, że nie musimy się z kimś znać w rzeczywistości, by móc być blisko... by czuć, że ktoś nas rozumie. Duchowość. Inny wymiar człowieczeństwa. Wow. Nieziemskość jest wspaniała!

Pomyśl o mnie teraz ciepło. Ja to poczuję.

Pamiętam jak kiedyś zrobiłyśmy pewien experyment z moją internetową znajomą, a teraz bliską mi osóbką w rzeczywistości. Umówiłysmy się, że w tym samym czasie każda z nas wyobrazi sobie coś, a następnie spróbuje przesłać ten "obraz" do drugiej. To było tuż przed snem, pamiętam. Rano obudziłam się, podreptałam do laptopa i z pewną rezygnacją pisałam do niej "hej, chyba sie nie udało tym razem, mam bardzo czątkowe obrazy, ale widziałam w swojej wyobraźni, że jesteśmy na jakiejś łące, nie wiem dokładnie, co to za miejsce, ale dużo kwiatów tam było, i siedziałyśmy na schodach, piły herbatę, owinięte w koce..." I wiecie co? Kamila odpisała, że tak, to własnie to, że ona wyobraziła sobie, że siedzimy u niej w ogrodzie na drewnianej werandzie z kubkami herbaty, etc. Sceptycy powiedzą, że to naciągana zbieżność myśli, a ja jednak wiem i czuję, że coś w tym wszystkim jest!!!

Myślę o Tobie teraz ciepło i otulam promiennym uśmiechem.

Czasem sama świadomość, że ta osoba jest to tak wiele. Ja tak mam. Nie potrzebuje pisać, dzwonić i upewniać się wszystkiego... Ci, co mnie znają wiedzą. Pamiętam Aga, jak powiedziałaś kiedyś, że było to dla Ciebie dziwne w naszej znajomości, która nota bene przerodziła się w niesamowitą przyjaźń. A potem po prostu zobaczyłaś i zrozumiałaś, że ja tego nie potrzebuje. Potrafie się nie odzywać długi czas. Jeśli wiem, że ta osoba jest mi w pewien sposób bliska, i odczuwam to od niej to wtedy słowa są tylko dodatkiem. Wole uśmiechnąć się, spojrzeć w oczy, ciepło pomyśleć... pomodlić się.

Bo czym są słowa? Mówić trzeba umieć?

Słowa są ważne. Rozmowa. Wsparcie. Pocieszenie. Tak. Ale co wtedy kiedy słowa przychodzą do Twojej głowy z opóźnieniem... kiedy nie możesz znaleźć nazwy na wszystko to czego doświadczasz? Nie dam Ci gotowej odpowiedzi. Nie znam jej. Do tej pory myślałam, że to mój "problem". Teraz jednak myślę, że to "dar". W moim przypadku tak chyba właśnie jest. Bo nie do końca zawsze wiem, co chce powiedzieć i przez to gubię się w natłoku swoich myśli. Uczę się. Może całe życie mi to zajmie, ale po każdej dobrze przerobionej lekcji będzie lepiej. Mniej mówię, więcej wsłuchuję się w ludzi, w siebie, w to co we mnie i wokoło... próbuję siebie zrozumieć. Wiem co myślicie, zawsze byłam gadułą. Jestem. Byłam. Będę. Tylko, że teraz dostrzegam bardziej, że jest czas na to by gadać i by rozmawiać i by milczeć. I że nie muszę mieć odpowiedzi na wszystko w akurat tym czasie. Że czasem trzeba ciut poczekać.

Milczenie jest złotem, a mowa...?

Nigdy tego nie rozumiałam. Zawsze wolałam srebro. Pamietam te słowa od dzieciństwa. Mocno utkwiły mi w głowie. Dorastałam i co raz więcej argumentów znajdywałam na to, że jednak lepiej jest gadać... że więcej się zyska, że dzięki temu będzie się bogatszym, bo przecież tych skromnych to ciężko zauważyć, że "niedorajda" to taka, co nic nie powie i tylko czeka... I co teraz? Zmieniło mi się o 349 stopni. Chyba nie tylko warto być bogatym zewnętrznie, ale wewnętrznie. I to nawet przede wszystkim wewnętrznie. Bogatym emocjonalnie, duchowo, w doświadczenie. Bogactwo to nie tylko pieniądze. To w końcu do mnie dotarło. Kiedyś bogactwo kojarzyło mi się w wypchanym portfelem, a teraz? Teraz ze "złotym sercem".

Rozpisałam się... uf. Co Wy o tym myślicie?

Póki co, zakończę ten post cytatem...

To, co zawsze wyróżniało mnie wśród ludzi, to moja
zdolność zadawania najbardziej dziecinnych pytań
/Albert Einstein/

Inspirator - działanie

Doświadczenie to nazwa, którą nadajemy naszym błędom. /Oscar Wilde/

Pięknie powiedziane, prawda?

:)

Inspirator - autentyczność

Człowiek ma zadziwiającą skłonność do stwarzania
problemów dla samej przyjemności ich
rozwiązywania. /Joseph de Maistre/


***

Polecam blog:
http://annasawczuk.wordpress.com/2010/03/07/966/

5th and 6th Erasmus Language Cafe

Wiem, wiem... znowu spóźniony wpis ;)
Piąte Erasmus Language Cafe w Centrum Kulturalnym Vila Flor poszło całkiem nieźle, a nawet super. Bo spodziewałam się niewielu osób, a przyszło około 25!!! I nawet miałam niespodziankę w postaci koleżanki z Polski, hehe :) Marzena, którą poznałam na Maderze rok temu i od tamtej pory się nie spotkałysmy odwiedziła mnie na dosłownie jedną noc. Bo przecież następnego dzionka wyruszałam do Lizbony. Fajnie tak, spotkanko po tak długim czasie. Jak to jest, że z niektórymi ludźmi można nie gadać 12 miechów i wciąż czuć się w ich towarzystwie dobrze, niemalże jakbyśmy się spotkały i znały od lat... A przecież wcale nie trzymałyśmy jakoś kontaktu, od czasu do czasu jakiś mail. Jak widać, dużo nie trzeba by utrzymać znajomość, wystarczą chęci. Ale, ale... generalizując nieco... wiadomo, że przecież tu chodzi bardziej o tą energię, jednak to co słowem nie możemy wyrazić jest w relacjach międzyludzkich najważniejsze. Ot taka moja dygresja o tym :))))
Noooo, to ciekawa jestem, jak to będzie, gdy wrócę do Polski i spotkam się z Wami ;;;;;;)))))))))))

Szóste Language Cafe było ostatnio... we wtorek w Berber Club. Świetne miejsce, takie jak lubie, atmosfera marokańska. Bardzo mi się spodobało. I mam dobre relacje z właścicielem, bo już ma propozycje na next meetingi. Ah, niestety niewiele osóbek przylazło :P Mieliśmy wiecej portugalczyków niż erasmusów. Śmiać mi się nieco chce, bo do tej pory nie udało mi się zaangażować żadnej dziewczyny portugalki, sami faceci hahahahaha Zdaje mi się, że tutaj to jednak normalne!!!

Oczywiście zapraszam na blog obejrzeć foto relację http://erasmuslanguagecafe.wordpress.com

:)))))))))))

wtorek, 4 maja 2010

Inspirator - lęk

Nikomu nie wolno drżeć przed nieznanym, gdyż każdy jest w stanie zdobyć to, czego pragnie i to, czego mu potrzeba. Lękamy się utracić to, co już posiadamy - nasze życie czy nasze plony. Jednak ta obawa znika, gdy tylko zaczynamy pojmować, że nasze losy, tak jak i losy świata, spisane zostały tą samą Ręką.
Paulo Coelho "Alchemik"

Magazyn Psychologia Sukcesu

Yuuuhuu....
kilka moich tekstów zostało wybranych do publikacji w Magazynie Psychologia Sukcesu!!! :))Możecie je przeczytać tutaj:

http://madgraf.com/files/ps/ps_003.pdf

Cieszę się, bo to taki mały kroczek dla mnie :)) No i myślę, że warto podzielić się tą radością. Wiecie co? Na początku wysłałam ten link do samych najbliższych znajomych, ale przecież czemu by nie cieszyć się ze wszystkimi... :)) Zatem yuuhhuuu... :))

A tak wogóle to dziś rano miałam zaskakujący telefon :) Dzwoniła znajoma z polskiej Telewizji i proponowała mi spotkanie w sprawie...tadam...tadam... prowadzenia jakiegoś teleturnieju dla młodych ludzi. Jaaaaaaaaa?!?!?! i Telewizja?!?!?!?! ykhm.... jakby nie było to do lipca czekać nie będą ;))) czyli jak to mówią musztarda po obiedzie!!! Nici! Nidiridi! A szkoda! Mogłabym spróbować :))

Nie to, to co innego :) Hej hops w buzie drops i do przodu :)

poniedziałek, 3 maja 2010

Madryt... już był!!!

Po raz kolejny wyskok do Hiszpanii. Tym razem samolotem. Kilka godzin temu wróciłam z Madrytu. Nie wiem od czego zacząć opowiadając całą historię. Może tak... Madryt jest niesamowity, ale bez przesady ;) Jest ładny, tłoczny i głośny jak każda stolica, ale ma "coś" czego oczywiście nie da się słowem wyrazić. No, i dlatego właśnie mi się spodobał :)))

W planach miałyśmy nocować u kolegi, ale okazało się, że coś tam... no i trzeba było samemu sobie radzić. Pierwszą noc spałyśmy w hotelu za 20 Euro, bo oczywiście KTOŚ się pomylił z rezerwacją. Letisia zrobiła rezerwacje na miesiąc później ;] Oszczędzę słów ;] W końcu każdy się może pomylić ;] Wieczorem wyszłyśmy na spacer, bez mapy... i zabłądziłyśmy :))) Dzięki temu centrum Madrytu zwiedziłyśmy w 3 godziny, a następne 3 dni się relaxowałyśmy ;))) Madryt jest wielki, ale w sumie nie aż tak wielki, żeby się nie znudzić... Nawidoczniej mi grozi to wszędzie!
Kolejną noc spałyśmy w hostelu za 15 euro, ja na takim wąskim łóżku z Livą, że może i było by to przyjemne, ale z kimś innym w innych okolicznościach (hehehe;) Dwie ostatnie noce w hostelu u babki, która nie zmieniła nam pościeli po kimś!!! A jak jej na drugi dzień powiedziałyśmy to wogóle zero reakcji. No, ale zmieniła tą pościel w końcu. Masakra! Narzekam, co?! Pewnie od razu wyczujecie, że coś jest nie tak u mnie... aiiii... nie chcę o tym pisać. Nie zawsze świeci słońce... (...)

Dni spędzałyśmy ciągle zwiedzając. Szwędając się z mapą w ręce. Ot tak, jak każdy turysta. Oczywiście zaliczyłyśmy to, co najważniejsze. Muzeum Prado - jedno z najważniejszych i najbogatszych muzeów na świecie. Wielkie WOW! Do tego jeszcze jedno muzeum sztuki, które mieści prywatną kolekcję barona Hansa Heinricha Thyssen-Bornemisza. Jest jakaś magia w tym wszystkim. Patrzeć na obrazy malowane wieki temu... i czuć zapach "świeżej" farby. W ten oto sposób starałam się znaleźć "intymną relację" ze sztuką, przez wyobraźnię. Nie wiem czy nawet można tak o tym mówić. Chciałam jednak poczuć "coś", być blisko tego, a nie obok... nie chciałam być jedynie biernym obserwatorem. Chciałam bliskości mentalnej, duchowej... :) Wyobrażałam sobie co autor czuł kiedy nakładał farby na płótno... co ja czuje patrząc na to... :) A wiecie co? Czasem na płótnie w jednym miejscu było taaak dużo tej farby, a w drugim miejscu troszeczkę... emocje, emocje, burza emocji...:)

Jadałyśmy w restauracjach, ale i na ulicach. A i zrobiłyśmy sobie piknik w parku :) Taki typowy "filmowy" piknik :) Fajna atmosfera. Wokoło rodzinki z dziećmi, tatuśkowie grający w piłkę z małymi synkami, mamuśki z córciami i tak zabawnie było z boku obserwować ich życie... sielankowy dzień hiszpańskiej rodzinki :) Aż by tak się chciało, kiedyś, za jakiś czas... :)

Myślałam, że będzie tam więcej wieżowców itp, a wręcz przeciwnie Madryt to stolica z pięknymi odrestaurowanymi kamienicami. Wszystko zadbane, cacy glancy. Życie cholernie drogie. Ceny dwa razy większe niż u nas, tu w Portugalii. Za to i zarobki wyższe. Stolica z klasą. Moda, fashion, new style, ole! No i nawet ja zakupiłam sukienkę ;) krótką małą czarną... ;)

Madryt, Madryt... ładnie tam. Macie możliwość to przewieźcie tyłki i pozwiedzajcie to miasto, bo warto ;) Ściskam Was ciepło i do zobaczenia :)

A tu będzie fotorelacja pt: "Życie jak w Madrycie"

czwartek, 29 kwietnia 2010

Mid-term training w Lizbonie

Na świeżo... po powrocie z Lizbony :)

Niewyspana, rozczochrana, brudna, po 5 godzinnej podóży autobusem wskoczyłam na plan filmowy i zagrałam jedną z głównych ról. To się nazywa wejście, co?! Chłopaki z CinneFocu - nieformalnej grupy kinomaniaków kręcą film na jakiś przegląd i akurat jak wysiadłyśmy z taxówki zgarnęli nas do "pracy". Cóż... dużo nie ma co opowiadać ;) Musiałam jedynie stać i gadać :D i udawać jaka to zaaprobowana jestem kolegą, aż do pewnego momentu... kiedy pojawia się "dziewczyna z wąsami" i wtedy wszyscy faceci gapią się na nią, a ja się wkurzam, że mój partner na mnie nie patrzy, strzelam go w twarz (ta część była najtrudniejsza;) i odchodzę, a za mną koleżanka ;) O! Tyle! ;) Już możecie szykować kartki na autografy ode mnie :P

Kontynuując o Lizbonie... Było OK. Chociaż za pierwszym razem było fajniej. Teraz omawialiśmy nasze projekty, tworzyliśmy wizualizacje przyszłości itp. W sumie nie było źle, ale "czegoś" zabrakło. A i dostaliśmy nasze listy z pierwszego treningu. Listy, które pisalismy sami do siebie :) o naszych oczekiwaniach odnośnie pobytu tutaj :) I poczułam się fajnie czytając swój list :)

Dziś polish party w Tasquiliado, ale jestem totalnie padnięta. Jutro LECIMY DO MADRYTU :) To się nazywa życie, co?! :) Zatem muszę się jeszcze spakować, przepakowac, wysuszyć ciuchy, uprać się i takie tam ;)

Coraz więcej myśli mnie nachodzi "co dalej"....
ostatnio udzielałam wywiadu dla magazynu Prestiż w Polsce o moim pobycie tutaj, taki gap year w formie EVS. I tak pomyślałam, że w sumie nadal nie wiem co dokładnie chce. Mam tyle pomysłów... ale wciąż ciężko się zdecydować, w którą stronę iść. Myślę, że najważniejsze to po prostu iść, oby tylko nie stanąć i się nie zagapić... bo to chyba najgorsze :) Prawda? I czas leci, i Ty postępu nie robisz? Co o tym myślicie? Nachodzą mnie te rozkminy :)

Ohhh...
Czasem myślę, że myślę za dużo...

Do usłyszenia po Madrycie,
ściskam cieplusieńko
i wysyłam moc dobroci w Waszą stronę :)

środa, 28 kwietnia 2010

Inspirator - wytrzymałość

"Umiejętność życia w 90% polega na zdolności życia w zgodzie
z ludźmi, których nie możemy znieść"
Sam Goldwyn

niedziela, 25 kwietnia 2010

RefleksJA...

Czasem nachodzą mnie myśli,

że kilka spraw przegapiłam w życiu, że poświęciłam czemuś zadużo czasu, a mogłam mniej, albo wogóle... hmm...

Niestety - stety, pewnych rzeczy nie jest się w stanie zobaczyć z miejsca... potrzeba czasu... spokoju... przemysleń....

Ale może i dobrze
może tak właśnie ma być

dzięki temu odkrywamy kolejne ścieżki
grunt to sie nie zagapić
i nie wpaść w dołek

!

:)

Inspirator - wstyd

Cóż jest bardziej zawstydzające niż uczucie, że nie zjadłeś śliwki,
gdyż zabrakło ci odwagi, by potrząsnąć drzewem?
/Logan Pearsall Smith/

sobota, 24 kwietnia 2010

Gotuj z Ewelą!

*** bakłażan z kurczakiem w sosie chili piri pomidorowym ***

Składniki:
bakłażan dorodny
świeże piersi kurczaka podsmażone na oleju
sos pomidorowy
i oczywiście ciut ketchupu ;)
przyprawy: oregano, sól i pieprz, czili, piri... a lot!
ryyyyyyyyyyż

Sposób przyrządzenia:
mięso podsmażyć na patelni
bakłażana podgotować
potem
wszystko wymieszać razem

jednocześnie gotować ryż

następnie

podać jedno z drugim na talerzu
i nie zapomnieć o winie!!!

smacznego!

:D :D :D

Inspirator - odwaga

"Nadejdzie dzień, w którym boleśniej będzie pozostać skulonym w pączku
niż zaryzykować i rozkwitnąć."
Anais Nin

Czy u Ciebie nadszedł już ten dzień?

Facebook!!!

Sytuacja autentyczna... po 2minutach rozmowy na party...

- Masz facebook?
- Może i mam. A czemu pytasz?
- No, bo jak nie masz to nie możemy być przyjaciółmi!
- :Q yyy aaaa eeee

- Ludzie! Zróbmy zdjęcie!!!
- Uśmieeeech!!!
(pyk, pyk)
- Ejjjj....pamiętajcie, żeby wstawić na Facebook!!!

hahaha :D

Facebook jest TU tak ważny, że nawet sobie tego nie wyobrażacie! Wszystko toczy się wokół FC. Promocja eventów odbywa się przez FC. Po każdej imprezie macie kilka zaproszeń jako przyjaciele ;D Każda impreza ma osobną grupę na FC ;) A co zabawne do każdej imprezy zawsze musi być plakat. Kiedyś kolega powiedział, że nie może zrobić imprezy spontanicznie, bo nie zdąży z plakatem ;D hahaha

Śmieszy mnie to niesamowicie. Nie tylko mnie. Stwierdziłyśmy z dziewczynami, że po EVS-ie siądziemy jednego wieczoru i wszystkich tych na FC, których nie znamy, z którymi nie utrzymywałyśmy kontaktu usuniemy z listy przyjaciół. Cóż, teraz musimy traktowac to jako "pracę" i akceptować requesty ;)

Dzień i noc, bezustannie w pracy ;) Ale potem zrobi się z tym porządek.

3rd i 4th Erasmus Language Cafe

Za chwilę piąte spotkanie Language Cafe, a ja nic Wam znać nie dałam o poprzednich... shame on me!!! tenho vergonha!!! ;)

3rd Erasmus Language Cafe odbyło się w bardzo ładnym kulturalnym miejscu, cafe concerto w Sao Mamede. Tu odbywają się różnego rodzaju koncerty, spotkania artystów. Wystrój i nastrój fenomenalny.

W trakcie spotkania Ismael Hipolito Djata - murzynek, artysta kórego poznałam dzięki Luisowi - deklamował swoje wiersze. Niektóre było mocno erotyczne, haha, co nie jedną osobę zaszokowało, ale i od razu atmosfera zrobiła się gorąca. Po wysłuchaniu kilku wierszy omawialiśmy je w małych grupach. I szło...

Myślę, że fajnie to wyszło. Ludziom się podobało.
Do przeczytania i obejrzenia zdjęć zapraszam na oficjalny blog http://erasmuslanguagecafe.wordpress.com

4th ELC miało miejsce w Cafe Oscar. To popularna kafejka w Guimaraes z bardzo długą historią i tradycją. Co ciekawe, nie jest to tylko zwykła kafejka, a także miejsce spotkań artystów, promocji nowych książek, etc. Na ścianach wiszą stare obrazy, gitary, a także różnego rodzaju odznaczenia. W kącie stoi komputer, z którego wszyscy mogą korzystać. Ba, jest nawet biblioteczka z książkami i prasą. Przyznajcie sami, bardzo ciekawe miejsce :) Właściciel kafejki wygłosił przed nami hostorię tego miejsca, pokazał księgi pamiątkowe i... uwaga.... dał mi prezent!!! :) Dostałam szklankę z napisem Cafe Oscar :) Ślicznie! I tak mi miło :)

Po spotkaniu poszliśmy większą grupą na "reseitę" do "taverna de pescosa". To sekret pub, ktory prowadzą babcia i dziadzio w swoim domu. Tak! Szok! Żeby wejść do środka trzeba pukać do drzwi niepozornie wyglądającego domu. Oni otwierają i jeden krok i jesteście w ich kuchni. Są tam 4 stoliki plastikowe. Atmosfera domowa, a zapach fatalny, taki typowy stary dom... tylko, że zasyfiały. Wszystko na waszych oczach. Zlew. Kuchenka. TV. Ludzie siedzą i piją, a właściciele obok... ot tak sobie żyją :) Nie wyobrażam sobie babci Stasi i dziadzia Pawełka w ich roli. Takie rzeczy to tylko w Portugalii :)

To teraz o drinku zwanym "reseita". Jest to mix wina z piwem i cukrem. Po jednej filiżance (tak, tam pija się z domowych filiżanek, zwanych u nas flaczarkami;) człowieka ścina z nóg. A kac na drugi dzień taki, że nie wiecie, jak świat się kręci. Mimo wszystko reseita jest tak słynna, że każdy ją pije. Mieszanie alkoholi tutaj to normalka. Babcia i dziadzio oferują pełen asortyment pociech... nie tylko alkohole, ale także trawkę, a ostatnio nawet spytano nas, czy któraś z dziewczyn nie chce zarobić, bo pewien gość chciałby dziewczyne na noc. Nieźle, cooo? :) Poczułam się nagle tak bogata, że odmówiłam ;)

***

Czekam na Was i już zapraszam na "reseitę" :)

Inspirator - szczęście

"Szczęście to nawyk,
psychiczne nastawienie.
Jeśli go w sobie nie wyrobisz,
nigdy nie będziesz szczęśliwy."
Maxwell Maltz


A jak z Tobą? Potrafisz być szczęśliwy/a?

:)


I jeszcze coś...

"Nie odkrywa się nowych lądów bez zgody na utratę widoku brzegu na
długi czas." Andre Gide

:)

Gotuj z Ewelą!

Zapraszam na cykl dokumentalny pt: "Gotuj z Ewelą" (Zaskoczeni? ho ho... na pewno nie bardziej niż ja ;)

Krótko mowiąc wygląda to tak...

Odcinek 1
Nie wychylaj się - Mama gotuje lepiej ;)
Odcinek 2
Z domu won czyli głodne dziecko na obczyźnie!
Odcinek 3
Co z czym i jak. Google.com i wiesz co jesz
Odcinek 4
Vivat! Kuchnia moim przyjacielem jest!

Zaczniemy od odcinka ostatniego. Tu będę się chwalić co potrafię :D Będę zamieszczać przepisy i opowiadać o smakach... mniam mniam ;)


***Mięsne piłeczki, zwane pulpetkami***

składniki:
mięso mielone na tłuszczu smażone
cebulka ślicznie posiekana
mąka zwykła i cebula
jajeczko, albo dwa
bułka mielonka
sól, chili chili, piri piri i oregano
i pamiętajcie, żeby wszystko dobrze spieprzyć na koniec ;)

sposób wykonania:
z uczuciem formować mięso w kuleczki
obtoczyć w mące

sos:
ketchup nie jest zły
przecier pomidorowy też
śmietana
mąki ciut ciut
zmixować z wodą nieco i zagotować

aaa... włożyć piłeczki do garnka z sosem
i zapomnieć o nich na 15 min

przypomnieć sobie
i zamieszać

zapomnieć na kolejne 15 min

spróbować
i doprawić uczuciem,
tak do smaku
o ile istnieje taka potrzeba ;)

Podawać z ziemniakami
albo z ryżem
i koniecznie z dużą ilością wina...

Smacznego!!!

:D :D :D :D :D

Dziennikarka - mój dziewiąty artykuł

Hungry for an adventure?

Summer time is coming and you don't want to go with Mom, Dad and your little brother to Disney World. You want a wild adventure and excitement? So, there are two words: road trip and hitchhiking.

Hitchhiking is a cheap way of travelling. It costs almost nothing. Many people prefer hitchhiking to other forms of transport, because it’s not only sharing a way, but also possibility to meet a lot of people and make lots of friends. Today's drivers are more fearful of picking up hitchhikers than in the past. Those one, who do pick up hitchhikers tend to be very friendly. However, hitchhikers also risk being picked up by someone who is an unsafe driver or even personally dangerous. The most scary thing about hitchhiking is the possibility of being involved in a car accident or being hit by a car if you stand too close to the side of the road. Despite the dangers, there are plenty of ways to minimize a risk. You can find out a lot of information about it searching by Internet. For example, there is a website www.hitchhikers.wikia.com. It is a community, a great possibility to discover new advantages, to share and add your knowledge as well. What’s more, by sharing our cars, we save petrol, and do less damage to the environment. This is ultimately related to economy. Cheap transport is generally shared transport and also more friendly to our environment. What attracts people in hitchhiking is the feeling of freedom and the opportunity to have the real adventure. It's a challenge in some way and some people like to accept it. Now the hitchhiking has become some kind of sport - and there are some competitions in this field. The aim is to achieve some point in the shortest time and not to pay for it. Its popularity increases. Why? The suggestion is that people are fed up with their comfortable lives and like to feel the adrenaline and to participate in an adventure. Hungry for an adventure? Try on!!!

Ewelina Poleszak
ewelina.cultura.rum@gmail.com

czwartek, 22 kwietnia 2010

Inspirator - chęci

Uruchamiam na moim blogu "inspirator", aby dzielić się z Wami inspirującymi mnie cytatami, historiami, etc. Mam nadzieję, że skorzystacie :-) Cytaty pochodzą z "Nie myśl, działaj!" - newslettera Anny Sawczuk

....................................

"Tylko zamknąwszy za sobą drzwi można otworzyć okno w przyszłość"

"Kto chce, szuka sposobów, kto nie chce, szuka powodów..."

"Za wszelką cenę znajdź sposób na realizacje swoich marzeń..."

"Cokolwiek naprawdę się zaczęło, nigdy się nie kończy, cokolwiek się
skończyło, znaczy, nigdy naprawdę się nie zaczęło."

"To, czy odniesiesz sukces, zależy trochę od szczęścia. Ale nigdy nie
obawiałem się porażki. Jeśli liczysz się z tym, że może ci się nie
udać, nigdy nie podejmiesz ryzyka." /Richard Branson/

....................................

Wow! Dostaje od Was mnóstwo maili :) od znajomych :) od nieznajomycn znajomych :) Dziękuję! Poniekąd jesteście motorem moich działań :)

Pytacie mnie "jak Ty to robisz, że osiągasz to co chcesz?"
Nie wiem, co mam powiedzieć, ojej!!! Poszukajcie odpowiedzi sami w sobie... ja też szukam, próbuję, działam.

"jesteś osobą, która daje mi wiarę, że można osiągać to czego sie bardzo pragnie, a co raz mniej takich ludzi sie spotyka..." - Jestem zaszokowana tymi słowami i powiem tylko jedno D Z I Ę K U J E !!!!!!!!!!!!!!

:))))))))))))))))

niedziela, 18 kwietnia 2010

Polska gościnność...

Ot taka niedziela. Obudziłam się o 11:00, a raczej się nie obudziłam, bo wogóle nie spałam, więc logicznie myśląc to przecież nie mogłam się obudzić... Wstałam z łóżka totalnie wyczerpana. Zastanawiacie się o co kaman? Nie uwierzycie, ale powiem Wam... impreza w BA na dole trwała do godz. 11:00!!! Już pisałam, że portugalczycy zaczynają imprezy o 2 w nocy, a kończą o 6 rano, ale nie uwzględniając after party. To teraz wiecie...ekhm! Ja niestety odczuwam to boleśnie ;)) Niewyspanie mnie boli :P Całe szczęście dzień nie do końca był stracony....

Wracając dziś z centrum miasta, a dokładnie z Kościoła spotkałam dwójkę Polaków - Erasmusów. Zaprosili mnie do siebie do akademika, ugościli czym chata bogata... dopytując, co 3 minuty czy mam ochote na to, czy na tamto :) Przemiło! Poczułam się jak w Polsce! :) Taka nasza polska gościnność :)))) Już snuje plany wspólnego polskiego obiadku z nimi ;))) Będzie rewanżyk!!! Obiecuje!!! :))))

Dziękuję Wam za miłe chwile razem... Bohaterzy postu: Weronika, Gabi, Tomek

:)


Ps. Przypomne tylko, że poziom muzyki w moim mieszkanku jest niemalże taki sam jak w BA na dole ;)))) No, może ciutenieczke ciszej...

Smutno... tęskno...

... do Ojczyzny.

Ostatnie dni nie należały do łatwiejszych. Wydarzyła się katastrofa samolotu prezydenckiego - zginęło prawie 100 osób. Ciężko mi było, na prawdę ciężko strawić to wszystko... ze względu, że wiele spraw nałożyło się na raz. To był tydzień złych wiadomosci i trudno być z daleka od swego kraju i przezywac tak samo... A rozmawiając ze znajomymi z Polski odniosłam wrażenie, że "powinnam" umartwiać się do upadłego, tak jak w Polsce się teraz to robi. Niestety, stety...tak się nie da! Jestem tu i teraz w Portugalii, a myślami w Polsce z Wami. Ale trudność polega na tym, że ja muszę dodatkowo znaleźć złoty środek między tym co tam i tu. Niezbędne jest umiejętnie wpasowanie się ze swoimi zmartwieniami w to, co mnie tu otacza z tym co czuję. Wyrażam szacunek do swojego kraju jednocząc się w przeżywaniu żałoby... byłam w Kościele, nie chodziłam na imprezy, ba... dotknęło mnie to tak mocno, że potrzebowałam dwóch dni zupełnie dla samej siebie. To tyle ile moge zrobić, bo przecież nie mogę oderwać się zupełnie od tego co tu i teraz, przeżywać wszystko na odległość i zatrzymać swoje życie tutaj. Nie jest to możliwe. A jeśli jest, to ja nie potrafię...
Co zauważyłam, to tu inaczej zupełnie podchodzi się do takich spraw. Pamiętam jak była powódź na Maderze i wszyscy moi znajomi odpisali mailem "nie martw sie, stała się tragedia, ludzie zgineli, ale życie trwa dalej i będzie pięknie". Odebrałam to tak, jakbym ja bardziej przeżywala ich los niż oni. I to jest chyba typowe polskie. Różnice kulturowe ujawniają się na każdym kroku, niemal w każdej sytuacji. Dla Francuzki Msze Św. w tej intencji były dziwne, jak pokazałam jej zdjęcia jak wygląda Polska teraz była jeszcze bardziej zdziwiona...

Co do samego celebrowania "żałoby"... gdzie nie zajrze to o tym piszą. Rozumiem to, żeby dostarczać informacji... ale media już wypisują co tylko się da... tematy abstrakcje, nie wiem po co....
To chyba takie polskie, żeby umartwić się do upadłego, już bardziej się nie da!
polskie, nie polskie?! Nie wiem już sama...
Ja zawsze staram się skupiać się na tym co dobre i nie potrafię, a raczej nie chcę zbyt długo siedzieć w czymś, co napawa mnie smutkiem, a z tego co obserwuję to teraz tak się dzieje w Polsce... juz nie wiem czy na pokaz, czy co?! Żeby móc iść dalej to potrzeba zamknąć ten etap. A co gorsze myśle, że media nie dadzą spokoju na długi czas... dochodowy interes ;]]

Refleksja jest potrzebna, pewien czas, żeby dojść do jakiegoś wniosku... ale myślę, że to indywidualna sprawa każdego czlowieka....A media jedynie pompują całe wydarzenie do rozmiarów entych.... !!!

Pewnie niektórym nie spodoba się ten post. Niestety musiałam się wygadać.

To wielka tragedia, martwię się o nasze losy, straciliśmy inteligentnych ludzi, ale życie trwa dalej....
Kocham Polskę, ale czasem - zwłaszcza jak patrzę z boku na to co się dzieje - nie potrafię zrozumieć...

Dziś uroczystości pogrzebowe. Pozwólmy im wreszcie spać w spokoju...

piątek, 16 kwietnia 2010

Wielkanoc. Jajka. Algarve

No i w końcu się doczekałam pierwszych odwiedzin z Polski. Kasia, Mona i Marcin odwiedzili mnie na 2 tygodnie. Razem z moją ekipą zwiedzaliśmy Portugalie. Na początek była Lizbona. Kocham to miasto. Tak dobrze się tam czuję, że śmiało mówię... mogłabym tam mieszkać! Na jak długo nie wiem, ale przynajmniej na jakiś czas :)

Od EVS Portugal


W Lizbonie, pierwszego wieczorku, spotkaliśmy się na obiad z Magdą "blogowiczką" i jej przyjaciółmi :) Cieszę się z tego spotkania - wreszcie spotkanie na żywo! Bardzo miło poznać fajnych ludzi! :)Mam nadzieje, że wkrótce znów się spotkamy!

Od EVS Portugal

Zatrzymaliśmy się w HOME hostel. Świetne miejsce. Rewelacyjna atmosfera. Polecam. Lokalizacja w samym centrum. Cena stosunkowo dobra. Zależy od sezonu.
Średnio 15 euro - 20 euro
Więcej informacji http://www.hostelworld.com/hosteldetails.php/Home/Lisbon/15529

Od EVS Portugal

Zwiedzaliśmy dużo. Nie dałam im chwili wytchnienia. A tak naprawdę to sama chciałam czerać z tego czasu jak najwięcej. Tęskniłam za wąskimi uliczkami Alfamy, wypchanymi ludźmi po brzegi i głośnymi barami Bairo Alto, za zapachem starych domów przedzierającym się szparkami okiennymi... tak, tak, to da sie wyczuć spacerując. Wszystko napełniało mnie tam radością. Może ze względu na przyjazd Kasi, bo przecież czekałam tej chwili bardzo długo i chciałam jej pokazać swoje miejsca.

Od EVS Portugal

Od EVS Portugal

Od EVS Portugal

Od EVS Portugal

Od EVS Portugal

Od EVS Portugal

Od EVS Portugal

Lizbone "zrobiliśmy" w 2 dni. Potem pojechaliśmy do Sintry. Przecudne miasteczko. Magiczne. Miasto ogród. Piękne pałace. Ohh.. warto tam pojechać.

Od EVS Portugal

Od EVS Portugal

Od EVS Portugal

Od EVS Portugal

Stąd udaliśmy się na Cabo da Roca - najbardziej wysunięty na zachód skrawek Europy. Widok zapierający dech w piersiach. Nie ma co więcej pisać, sami spójrzcie.

Od EVS Portugal

Od EVS Portugal

Od EVS Portugal

Ja z tego piękna to aż poszalałam, ale to przecież norma u mnie :P Salto do tyłu...?! :)

Od EVS Portugal

Od EVS Portugal

Od EVS Portugal

Od EVS Portugal

Od EVS Portugal

Na koniec dnia skoczyliśmy do Cascais. Jednak zmęcznie dało nam się wszystkim we znaki i wróciliśmy szybko do "domu", do Lizbony :)



Kolejny dzień to kolejna pobudka o świcie i wyjazd do Algarve-południowa część Portugalii. Za cel obraliśmy Albufeire. Spodobało mi się to miejsce. Kiedy byłam tam dwa lata temu zrobiło na mnie mega wrażenie i myślę, że jest to jedno z ładniejszych miasteczek tam. Typowo turystyczne, ale z klimatem i plażą tuż przy samym centrum... dosłownie 10 kroków.









Albufeira. Leżakowanie. Spacerowanie. Relax na maxa. Dobrze czasem po prostu się polenić. Miałam w końcu czas dla siebie i Kasi. Chociaż z perspektywy czasu myślę, że było go zamało. Jeszcze to nadrobimy. Nie ma jak siostry :)



Ostatniego dnia pojechaliśmy do Lagos, żeby spędzić uroczyście WIELKANOC.
Na śniadanie zjedliśmy wypasione kanapki... ot takie :)





A na obiad... jajka!!! ale gdzie??? na plaży!!! :) nietypowo...
Powiem jednak, że bardzo brakowało nam polskich świąt. Bardzo. Kocham Polskę i tęsknie :)





Spacerując uliczkami Lagos, zaszliśmy na kawuśkę do małej kafejki. Zaczepiła nas tam kobieta z zapytaniem "czy ja dobrze słysze? Mówicie po polsku?". Pani Basia :) mieszka w Portugalii ponad 20 lat. Pochodzi z Warszawy. Z mężem portugalczykiem prowadzą własną kafejke. Kobieta była tak zaskoczona naszą obecnością tam, że mnie samą jej entuzjazm aż przerażał ;) Śmiesznie nieco ;)





Wszystko, co dobre szybko się kończy. Czas było wracać do pracy. Podróż autobusem zajęła nam cały dzień. W końcu nie mały kawałek do przejechania. Z samego południa na północ Portugalii. Moje Guimaraes przywitało nas słońcem. Pięknie, ciepło... przytulnie :) Nawet pomyślałam "dobrze być w domu".

Poniedziałek. Wieczorkiem przygotowaliśmy wielkonocną obiado - kolację dla przyjaciół. Nie wszystkich. Niestety. Miejsca za mało. Kasy też. Udało się, że mieliśmy dwie koleżanki Laetiti z Francji - Enora i Marine. Akurat zwiedzały Portugalię i u nas zatrzymały się na kilka dni. Super osóbki :)





Kasia przywiozła żurek, i takie tam inne smakołyki z Polski. Mieliśmy żubrówkę nawet, choć zakupioną w Portugalii, hehe...bo tą przywiezioną z Polski rozpiliśmy w Albufeirze ;))





Zastanawialiśmy się długo, cóż tu wykombinować dobrego, smacznego, polskiego... i sami spójrzcie. Wspólnymi siłami zrobiliśmy mega pyszną kolację!!!



Czym ugościliśmy international ekipe? Na początek żurkiem, a później jajeczkami, różnie nadziewanymi, a także pastę jajeczą i serkiem zmixowanym z czymś tam;) oraz sałatką z ogórkami. Pysznie. Bosko. Wszystkim smakowało. Na koniec deserek. Kulki truflowe. Mniam mniam...



Oczywiście... nie zabrakło też Śmigusa Dynguuuuuuuuuuuuuuusa!!! :DDDDDDDDD
Ja i Ludwika już o to zadbałyśmy :DDDDDDDDDD



Niektórzy byli mocno zaskoczeni... ;))




Tu w Guimaraes moja polska brygada spędziła 3 dni. Pozwiedzali to tu to tam, Bragę, Porto... i nadszedł czas rozstania. Ze łzami w oczach pożegnałam się z siostrą. Niby nie powód by płakać, ale tak mi było żal, że już "dobry duszek" wyjeżdza.



Otulam Was ciepło swoimi myślami....

:)

I jeszcze na koniec co Polka z Francuzkami potrafi zdziałać... dziełka sztuki wiszą na ścianie w kuchni ;))



Dziennikarka - mój ósmy artykuł

"Outras Caras" (Other Faces) – exposition of Ismael Hipólito Djata

From April, 2010 there is an exposition of handmade paintings by Ismael Hipólito Djata in Morocco House of Tea, in Guimarães. Most paintings in one way or the other depict human beings. The exposition could be seen as a voyage of discovery a real - a wild life - the culture of Guinea Bissau and Portugal as well.
Ismael Hipólito Djata is a painter, a poet and a sculptor. His paintings transmit cultural messages and the mysteries of the universe. The art is an expression of his heart and soul. Through his works we see, that art has no borders, no race and no language. Ismael Hipólito Djata is a hyperrealist painter. His painting reflect the abstraction. He tries to find his world on human figures, customs, movements and chromatic treatments.
The painter is the founding member of the association of visual artists in Guinea Bissau, of the group United Brethren and of the club of dead poets in Guinea Bissau (Poetas Mortos da Guiné-Bissau). He got a prize for several contests "A Millennium without Hunger" held by United Nations Population Fund "UNFPA", "Give a little bit of your blood to save a life" World Health Organization "WHO" and in 2005 on behalf of the United Brethren received the award for best young painters of the year in Guinea Bissau.
In Ismael Hipólito Djata’s painting there is no pursuit for trends and no language of advertisement. I propose you to go and to take a look. It‘s worth your time. There is nothing more to say, because "A picture can paint a thousand words". The artist’s blog http://ismaelhdjata.blog.com and more other information http://erasmuslanguagecafe.wordpress.com

Ewelina Poleszak
ewelina.cultura.rum@gmail.com

O marzeniach, marzycielach. O mnie i o Tobie?

Rozmawiając o marzeniach na myśl przychodzą mi słowa "Marzenia są odzwierciedleniem tego, co cenisz i w co wierzysz" Rich Wilkins. A następnie przypomina mi się Walt Disney :) i motto "Jeżeli potrafisz o czymś marzyć potrafisz to również osiągnąć". I w tym samym czasie przez mój mały rozumek w pośpiechu przemyka mnóstwo nazwisk... Roosevelt, Edison, McDonald, etc... Myślę sobie czasem, że im też łatwo nie było. Tak jak i mi i innym marzycielom. Ciężko się żyje mając głowę w chmurach, będąc idealistą... ale warto. Przecież Ci ludzie są tego doskonałym przykładem. Marzenia to mój ulubiony topic. Mogłabym o tym pisać, rozmawiać, myśleć... bez końca!!!

Jaką wartość mają dla mnie marzenia?
Jednym słowem odpowiadając - niesamowitą!
Dają mi siłę by żyć. Mogłabym nawet powiedzieć, że codziennie rano wybudzam się z marzeń i otwieram oczy szeroko, by znów śnić na jawie :) Wierzę w marzenia...swoje, innych ludzi. Bywa, że brakuje mi sił, ale wiara zasze jest. Czuję się czasem "krejzolką" mówiąc o tym wszystkim, czasem nierozumianą, czasem ignorowaną. Ale kiedy spotykam drugą osobą, która podziela moje poglądy mam ochotę wykrzyczeć z radości "nie bój się marzyć". Marzenia sprawiają, że życie nabiera kolorów. Marzenia to taka tęcza :)... po deszczu, gdy zaświeci słońce. Przecież różnie w życiu się dzieje, u niektórych ciągle pada deszcz, bo nie pozwalają słońcu przedrzeć się przez czarne chmury myśli, ale wystarczy, że pozwolą sobie na chwilkę zapomnienia, chwilkę pomarzenia...I co się wtedy dzieje? Życie rozpromienia się tysiącem kolorów :) Nie trwa to długo, bo marzenia nie trwają non stop... one pojawiają się jako znak tego, czego nam potrzeba, są krzykiem naszej duszy :) naszych pragnień :) naszego serca :) Dlatego marzyć trzeba często, ale jeszcze więcej trzeba włożyć pracy w to by móc je dostrzec. By móc się cieszyć :) Marzyciele to ludzie szczęśliwi, bo widzą słońce nawet za najbardziej szarymi chmurami :) I próbują, podemują akcję, by poczuć jego ciepłe promienie na swojej skórze :)

Czy ludzie Twoim zdaniem powinni je mieć?
W żadnym wypadku. Marzenia powinny być zakazane ;)))
Jak to mówią "całe życie z wariatami", więc miej marzenia, walcz o nie, podejmuj akcje, realizuj je!!!

Czy powinny być "realne", czy może zupełnie oderwane od Ziemi?
Im bardziej oderwane od Ziemi tym lepiej :::)
Te "realne" są przyziemne, są osiągalne dla wszystkich. Należy je realizować w pierwszej kolejności, by móc nabrać wprawy i uwierzyć, że jeśli mogę coś małego dokonać, mogę i coś wielkiego. Bo najważniejsze są te marzenia, które wydają się być nam nierealne :) ... bo dzięki nim świat może cieszyć się :) ot choćby nawet taką żarówką ;))

Kto to jest marzyciel? A może jest marzyciel i "marzyciel"?
Marzyciel? To człowiek, który daje wolność swoim myślom.... pozwala sam sobie na chwile zapomnienia, oderwania od tego, co tu i teraz, po to by znaleźć odpowiedź swojej duszy. Tego, co najważniejsze. Marzyciel to szaleniec w oczach innych. Marzyciel to... napisałam na wstepie, że idealista.... ale to także realista. A może przede wszystkim realista?! Marzenia są osiągalne, realne, jeśli nadamy im wartość. Bez tego marzenia pozostają tylko złudzeniem. Jeśli jakieś marzenia jest dla mnie ważne, to robię wszystko, by móc je osiągnąć. Realnie spoglądam na proces realizacji.... choć samo marzenie może wydawać się "nierealne". Marzyciel i "marzyciel" - tak, to dwa wyrazy tak samo pisane, ale o zupełnie innym znaczeniu. Marzyciel określa cel, mierzy, waży, działa, walczy, osiąga. "Marzyciel" pozostaje tylko przy marzeniu... które bez określonych działań są już tylko złudzeniem... niewyraźnym marzeniem. Dlatego tak cholernie ważne jest, by marzenie było jak najlepiej, jak nabardziej możliwe "widoczne" dla nas samych. Trzeba się poczuć tak, jakbyśmy już to osiągneli, jakbyśmy przeżywali to marzenie tu i teraz... Jeśli potrafisz sobie wyobrazić swoje marzenie w każdym szczególe i ogóle to je zrealizujesz. Czasem jednak proces ten może trwać latami... wtedy wiara czyni cuda... po jakimś czasie marzenie nabiera kształtów... widzisz i dostrzegasz, że możesz. Chcesz, możesz, potrafisz... :)

Dlaczego jedni mają marzenia, a inni nie?
Jedni pozwalają sobie marzyć, a inni nie... bo boją się porażki.
Jest bezpiecznie trwać przy tym co namacalne, przyziemne... ryzykiem jest marzyć i przygrywać. Czasem warto upaść kilka, kilkanaście razy... by potem dostrzec efekt naszych działań. I co więcej, by móc poczuć jak jest się silnym, jak bardzo upadek pozwala nam nabrać mocy. Co nas nie zabije to nas wzmocni, tak mawiają. I chyba mają rację...


Co z marzeniami, które się nie spełniły?
Są na cmentarzu... pochowane wraz z ich właścielami. Żadne marzenie nie jest takie samo jak inne. Mogą być podobne, moga mieć ten sam cel, ale droga do ich realizacji może wyglądać zupełnie inaczej.
Marzenia, które się nie spełniły... ich już nie ma. Są tylko te marzenia, w które pokładamy wiare. Tylko te.

Dlaczego to wszystko piszę?
Dostałam dziś mail od znajomego nieznajomego :) z powyższymi pytaniami :) Dziękuję. Stwierdziłam, że to niezły temat na post, chciałam się tym z innymi podzielić. Choć zabrzmi to dziwnie to dzięki Wam Kochani Przyjaciele widzę, że moje życie to pasmo spełniających się marzeń. Bo przecież, ehh... nie będę tego pisać. Pozostanie to w mojej głowie :) Dla mniej samej :) Ostatnio wolę milczeć, patrzeć, działać niż mówić... zatem efekty tego, co nie chce powiedzieć dostrzeżecie w tym, co ofiaruję Wam z siebie, ze swojego życia...

Myślisz, że mnie znasz? Mylisz się. Możesz być ciekaw mojej opinii. Nigdy jednak nie myśl, że już prawie wszystko o mnie wiesz.

:)

sobota, 10 kwietnia 2010

Dziennikarka - mój siódmy artykuł

Language Café’s advice!

The more time you spend with the language, the faster you will learn. This does not mean sitting in class looking out the window. Take action, go out and try to talk the foreign language. Have you already participated in Language Café? It can really help you to meet other people to practise speaking Portuguese.

Remember, there is no “best” way to learn a language, because everyone learns slightly differently. The most important thing to remember is that learning a language can be frustrating at first, but it is worth the effort. Once you have set your mind on it, learning a language can actually be surprisingly simple. During Erasmus Language Café you have possibility to talk to native speakers. Do not miss the chance. Improving your pronunciation will obviously help you to communicate, as people will understand what you are saying. Less obvious is that improving your pronunciation can help you to understand when someone else speaks the language (as you better understand what the sounds represent). You don't have to be perfect, but if you improve your pronunciation a bit, you might improve your communication a lot. What you can do more? Read in the language as much as you can. Try children's stories first, moving on to newspapers and magazines as your vocabulary builds. Reading will dramatically improve your vocabulary, your spelling, your grammar and your knowledge of the language culture.

There is one of truth. If you do not want to learn the language, you will not. If you do want to learn the language, take control. Choose content of interest, that you want to listen to and read. Seek out the words and phrases that you need to understand your listening and reading. Discover the language by yourself, like a child growing up. Enjoy it!

Join our Erasmus Language Café in Braga and Guimaraes http://erasmuslanguagecafe.wordpress.com

Ewelina Poleszak
ewelina.cultura.rum@gmail.com

poniedziałek, 29 marca 2010

Takie tam...

Czasem pisząc do Was maile wymyka mi się kilka spraw, o których też chciałabym powiedzieć, a nie ma dla nich miejsca, albo... coś tam :) Ten post będzie właśnie poświęcony takim sprawom :)

***

Ostatnio spotkała mnie niemiła sytuacja. Wracałam z uczelni i w zaułku, w takim wąwozie 2 minutki ode mnie, zaatakowały mnie dwa wilczury! Byłam totalnie przerażona, nigdy mi się coś takiego jeszcze nie przytrafiło. Wiedziałam jedno. Nie mam innego wyjścia jak iść śmiało przed siebie! Zasłoniłam się laptopem. Drżałam niesamowicie. Psy warczały, szczekały, obwąchiwały mnie wokoło zagradzając wyjście na ulice. Koszmar.

Okazało się, że dziewczyny wracając kilka minut przede mną też je spotkały, ale przerażone zawróciły. I próbowały dzwonić do mnie bym uważała i nie szła tamtędy. Nie słyszałam telefonu. Chyba ze strachu.

?!

Z drugiej strony myślę sobie, że i dobrze się stało :) Nie ma to jak pokonać swój strach!!! Odważnie przed siebie!!!

Ot taka sytuacja, a tyle mądrości :)

***

Zaczęłam znów robić zdjęcia. I szkoda, że nie mam lepszego aparatu. Myślę, że czas zainwestować. Do wszystkich decyzji trzeba dojrzeć, nawet takich. Cieszę się, że wielu osobom sie podobają moje zdjęcia, bo w końcu nie robię ich tylko dla siebie :)

***

Czasem boję się by nie być zbyt wylewna, zbyt emocjonalna pisząc te posty. A prawde mówiąc boję się o to zawsze. I wciąż zastanawiam się, która reakcja jest prawidłowa?!

***

Sprawiacie mi niesamowitą radość pisząc komentarze, wysyłając maile, odzywając się bez powodu i z powodu :) Dziękuję :)

***

Za każdym razem spacerując po Guimaraes odkrywam coś nowego. Zachwyca mnie wszystko. Wąskie uliczki. Piękne malutkie ogródki. Dzieci grające w piłkę. Staruszkowie w oknach. Pranie na sznurkach. Sklepikarze uliczni. Parkujące w pośpiechu samochody. Każdego dnia słońca przybywa. No dooobrze, z tym czy przybywa to można polemizować. Pogoda zupełnie w kratkę. Wczoraj chodziłam w samym sweterku, a dziś lało jak pod prysznicem. Mimo wszystko gdzieś tam we mnie w środku świeci słońce :) Moje Guimaraes - miasteczko o wielu twarzach w różnym świetle dnia i nocy :)

***

Pozdrawiam :)

Nouvelle Vague

Dawno się tak nie cieszyłam na myśl o koncercie! Nouvelle Vague w Guimaraes! Wow!
Myślę, że zupełnie nie przesadzę mówiąc...to był jeden z najlepszych koncertów w moim życiu.

Od EVS Portugal

Nouvelle Vague są niesamowici. Te śpiewające kobitki na scenie szaleją niczym tornado. Zwłaszcza ta blondynka Nadeah! Ona ma w sobie takie pokłady energii, że ja przy niej to "cienki bolek". Kochani, co tu dużo pisać. Koniecznie zerknijcie na ich stronę http://www.nouvellesvagues.com/, posłuchajcie Nouvelle Vague. Polecam piosenkę "dance with me" albo "too drunk to fu**" :))) Rozbrajająca!

http://www.youtube.com/watch?v=GdR40LDhVXo

A już nie wspomnę o pięknym z dreadami - Gerald Toto ;)

Od EVS Portugal

Cóż, Francuzi mają to coś ;)
Szalałam pod samą sceną, miałam ich na wyciagnięcie ręki. Zrobiłam kilka zdjęć. Jedno dobre ;)

Od EVS Portugal

Tutaj ciut więcej info dla mocno spragnionych...
"Nouvelle Vague to francuski kolektyw muzyczny, który w roku 2003 założyli doświadczeni producenci i aranżerzy - Marc Collin i Olivier Libaux. Formacja nazwą nawiązuje do zjawiska nowej fali we francuskiej kinematografii w latach 60. Natomiast jej twórczość to covery punkowych i nowofalowych utworów z początków lat 80. zaaranżowane w stylu bossa-novy." (źródło: www.rmf.fm/muzyka)

Od EVS Portugal

Uczciliśmy to lampką dobrego wina...

Od EVS Portugal