czwartek, 27 maja 2010

Viana do Castelo

Był sobie dzień. Kolejny leniwy dzień. Coś trzeba zrobić - pomyślała Ewelina. Rusz d*** i zwiedzaj - powiedział głos rozsądku. Ale że co, że sama tak? - zapytała Ewelina. I wtedy przyszła odpowiedź.... Tooooomaaaaaaaas.

Wybraliśmy się z Tomasem (jest z Chile i coś mi się zdaję, że będę o nim pisać coraz więcej) na weekend do Viana do Castelo....
i postanowiliśmy, że więcej nigdzie ze sobą nie jedziemy. Too much fun!!!
Aż mięśnie brzucha bolą :))))

W muzeum w szpitalu na statku, które zwiedza się max 30 min spędziliśmy ok 2 godzin. Wszystko musieliśmy sprawdzić... zdjęć do groma... wszystko dotykaliśmy i próbowaliśmy... haha... musicie koniecznie zdjęcia zobaczyć! Nawet operacja na stole była - sami ją przeprowadziliśmy hehe Tomas wycinał mi wyrostek :P

To było pierwsze miejsce do którego trafiliśmy, a przy okazji okazało się, że na tym samym statku jest hostel. No!... i zostaliśmy na noc. Miasteczko przecudne. Można chodzić i zachwycać się... spokojem, sielanką, słońcem, wąskimi uliczkami.... zapachem...

W drodze do Viana rozmawialiśmy dużo o bacalhau (dorsz) i ku naszemu mega zaskoczeniu.... akurat w mieście odbywał się Festival de bacalhau :))))
Zatem, nie trudno zgadnąć co jedliśmy na obiad, hehe

Wieczorem zrobiliśmy drinking trip. Kupiliśmy wino i zaczynając od pomnika Juao - odkrywcy bacalhau przeszliśmy 8 stacji do picia :) Oczywiście Juao też pił... podziękowaliśmy mu za bacalhau haha i oblaliśmy pomnik winem :P tak ciut ciut... i rzuciliśmy mu kwiat.Ostatnia stacja była na naszym statku, na dziobie... i tu wypiliśmy martini ;))) cóż za fajne chwile ;)) Dawno nie byłam tak szczęśliwa :)

Następnego dnia pojechaliśmy na wysoko położone nad miastem wzgórze. Jest tam piękny Kościół. Udało nam się i zobaczyliśmy ślub. Ogólnie widoki przepiękne. Można ujrzeć całe wybrzeże.. plażeee piaszczyste, kamieniste... porty... norty... cudeńka.

Złapaliśmy trochę słońca na plaży i nadszedł czas powrotu...
ale nie końca :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz