czwartek, 27 maja 2010

B-day party's Flavio

Sto lat po polsku, po angielsku, po portugalsku, po hiszpańsku, francuzku, niemiecku... dla naszego przyjaciela Flavio! :-))
Co za imprezka... kupe śmiechu i dobrej zabaway. Żarcie mniam mniam...
Tort w kształcie gitary. To dopiero niespodzianka. Oh... uwielbiam sprawiać uśmiech na czyjejś twarzy!!! Wspaniale mieć takich przyjaciół!!! Stety niestety myśl o zbliżającym się końcu.... trochę boli. Ale w Polsce też czekają na mnie wspaniali ludzie za którymi tęsknie, mocno, mocnooo, mocnooo......

26 maja to także moje małe święto... moje imieniny :)) Dostałam życzenia od Was, co sprawiło, że rzeczywiście poczułam się solenizantką. To także Dzień Mamy - zadzwoniłam z życzeniami, zaśpiewałam sto lat, a Jarek grał na gitrze. Czułam w głosie mamy, że się cieszy. Super!

To przytulam i ściskam najmocniej jak mogę.... dobrze kochać i mieć świadomość, że jest się kochanym :))))))))))))))) Dzięki!

Geres - Park Narodowy

Geres to jedyny Park Narodowy w Portugalii. Piękniuśki!

Wybraliśmy się tam na dwa samochody. Moje portugalskie Anioły nie zawiodły. Było super!!!

Zrobiliśmy sobie picnic. Pośmialiśmy się. Pochlapali w strumyku.
A nawet skoczyliśmu do Hiszpanii... na wody termalne. Cieeeeepluteńko.....

Ja dostałam głupawki :D Im wyżej jechaliśmy tym bardziej się śmiałam :D :D :D

No i teraz to już Flavio utwierdził się w przekonaniu, że ERWAlina to mój nickname haha (erwa-trawka)

Super dzionek :)))))

Viana do Castelo

Był sobie dzień. Kolejny leniwy dzień. Coś trzeba zrobić - pomyślała Ewelina. Rusz d*** i zwiedzaj - powiedział głos rozsądku. Ale że co, że sama tak? - zapytała Ewelina. I wtedy przyszła odpowiedź.... Tooooomaaaaaaaas.

Wybraliśmy się z Tomasem (jest z Chile i coś mi się zdaję, że będę o nim pisać coraz więcej) na weekend do Viana do Castelo....
i postanowiliśmy, że więcej nigdzie ze sobą nie jedziemy. Too much fun!!!
Aż mięśnie brzucha bolą :))))

W muzeum w szpitalu na statku, które zwiedza się max 30 min spędziliśmy ok 2 godzin. Wszystko musieliśmy sprawdzić... zdjęć do groma... wszystko dotykaliśmy i próbowaliśmy... haha... musicie koniecznie zdjęcia zobaczyć! Nawet operacja na stole była - sami ją przeprowadziliśmy hehe Tomas wycinał mi wyrostek :P

To było pierwsze miejsce do którego trafiliśmy, a przy okazji okazało się, że na tym samym statku jest hostel. No!... i zostaliśmy na noc. Miasteczko przecudne. Można chodzić i zachwycać się... spokojem, sielanką, słońcem, wąskimi uliczkami.... zapachem...

W drodze do Viana rozmawialiśmy dużo o bacalhau (dorsz) i ku naszemu mega zaskoczeniu.... akurat w mieście odbywał się Festival de bacalhau :))))
Zatem, nie trudno zgadnąć co jedliśmy na obiad, hehe

Wieczorem zrobiliśmy drinking trip. Kupiliśmy wino i zaczynając od pomnika Juao - odkrywcy bacalhau przeszliśmy 8 stacji do picia :) Oczywiście Juao też pił... podziękowaliśmy mu za bacalhau haha i oblaliśmy pomnik winem :P tak ciut ciut... i rzuciliśmy mu kwiat.Ostatnia stacja była na naszym statku, na dziobie... i tu wypiliśmy martini ;))) cóż za fajne chwile ;)) Dawno nie byłam tak szczęśliwa :)

Następnego dnia pojechaliśmy na wysoko położone nad miastem wzgórze. Jest tam piękny Kościół. Udało nam się i zobaczyliśmy ślub. Ogólnie widoki przepiękne. Można ujrzeć całe wybrzeże.. plażeee piaszczyste, kamieniste... porty... norty... cudeńka.

Złapaliśmy trochę słońca na plaży i nadszedł czas powrotu...
ale nie końca :)

Vila Verde uroczyście!

Moje portugalskie Anioły zabrały mnie na uroczyste spotkanie... nie wiem jak profesjonalnie to się nazywa... ale była to prezentacja 1wszej ksiązki młodej artystki. Ilustracje wykonał Ismael. Dzięki temu... wszyscy czuliśmy się tak "ważni" siedząc w 2im rzędzie;) i dumni z niego!... z naszego przyjaciela :)

Mało co rozumiałam, ale ksiązkę kupiłam!!! :) Przeczytam! Napiszę swoją! A co!
Przyjaciele wpisali mi się na 1 wszej stronie, tuż obok dedykacji. Bardzo miło będzie za kilka lat przywrócić wspomnienia z tego dnia.

Obiecałam wszystkim, że wyślę im swoją książkę... trzeba dotrzymać obietnicy i znów zacząć pisać :)

Muszę wspomnieć o bufecie... przepysznych ciasteczkach, smakowicie wyglądających pasteis de bacalhau... mniam, mniam... ;))

wtorek, 25 maja 2010

Inspirator - cel... pal!

Stwórz konkretny plan spełnienia Twojego
pragnienia i bez względu na to, czy jesteś gotowy
czy nie, zacznij natychmiast wprowadzać go w
życie./Napoleon Hill/

Dziennikarka - mój dziesiąty artykuł

“The Secret” by Rhonda Byrne

“The Secret” is a best-selling 2006 spirituality book written by Rhonda Byrne and based upon William Walker Atkinson's prior works and school of thought. It has been released as an printed book with more than 16 million copies in over 40 languages and also as an audio-book. A film based on the book has been viewed by millions around the world.
“The Secret “ contains wisdom from modern-day teachers. Fragments of The Secret have been found in the oral traditions, in literature, in religions and philosophies throughout the centuries. The main theme is about using the Secret - the “law of attraction”. It says whatever you put your attention on becomes a reality in your life. You attract things, people and situations of a similar “vibration” to you. The universe is essentially energy that vibrates at a certain frequency. And each person is vibrating at a particular frequency.
According to Byrne, your “vibration” is determined by your thoughts and feelings. Think of yourself as a transmission tower, she says, broadcasting frequencies of thoughts into the universe. Change your frequency, via a change in your thoughts, and you can become virtually a new person who attracts different people and circumstances into your life.
As the creator, author, and producer of The Secret in both the book and feature-length film versions, Rhonda Byrne’s intention is to empower all others to live a life of joy.
The book and film have been highly controversial, and have been criticized by reviewers and readers as well. The book has also been heavily criticized by former believers and practitioners, with some going as far as claiming that the Secret was conceived by the author and that the only people generating wealth and happiness from it are the author and the publishers. Others assert The Secret offers false hope to those in true need of more conventional assistance in their lives.
Is the law of attraction really a secret? You may think it is all mystical rubbish but… let’s do it, there is nothing to lose.

Ewelina Poleszak
ewelina.cultura.rum@gmail.com

poniedziałek, 17 maja 2010

Inspirator - pozwól...

"Pozwól innym wieść małe życie, ale nie sobie.
Pozwól innym kłócić się o nieistotne szczegóły,
ale nie sobie.
Pozwól innym płakać z byle powodu, ale nie sobie.
Pozwól innym zostawić swoją przyszłość w czyichś
rękach, ale nie sobie." Jim Rohn

sobota, 15 maja 2010

Poemat od Andrzeja B. :D

Niektórzy potrafią mnie tak zaskoczyć i uszczęśliwić, że z butów wyrywa...
Ot taki poemat dostałam :D

***

Poleszaczku Poleszaczku
Ile Ty już na tym krzaczku
Porytugalijskim siedzisz?
Nic mnie w Polsce nie odwiedzisz :(

A ja rzewne łzy wylewam
Nad absencją ubolewam
Bo buziaka w policzaka
Chciałbym dziś od Poleszaka

Ewelinko moja droga
Wbiłem dziś na twego bloga
Pozostawić chcę coś po sie
Igrałaś więc do się

Wypisuje wnet te rymy
Czacha przez to całkiem dymi
Lecz w nadziei takiej pisze
Że Twój głosik ja usłysze

Ino nie w radyjku twojem
Na którego fale stroję
Odbiorniki w domu wszystkie
Fale krótkie, fale niskie

Z Portugalii nie odbiera
O cho-ekhem o cho-ekhem
Tak więc jeno pozostaje
Na pociągi i tramwaje

Liczyć, że dowiozą Cię
Gdyż zobaczyć Ciebie chcę
Więc przyjeżdzaj w lubelskie progi
Poleszaku mój Ty drogi !!!

Andrzej B. :-)

*******

dzięki - hahahaha!!!! nie ma co, wracam do Was!!!!!!!!!!!!! :D

środa, 12 maja 2010

FREE ticket to Algarve

Kolejny dzień festiwalu Enterro da Gata 2010... naprawdę trzeba mieć zdrowie ;)

Powiem krótko i szybko

DOSTAŁAM BILET Z PORTO DO FARO ZA FREE!!!!!!!!!!!!!!!!!

do zrealizowania w ciagu 2 miesięcy ;D
każda z nas dostała
ze względu na współpracę Ryanara i Radio RUM

W zamian za to wczoraj na festiwalu musiałyśmy rozdawać ludziom ulotki, gadać o tym, że jeśli pójdą do ostatnego namiotu i zatańczą, albo zaśpiewają, albo cokolwiek to mają free ticket od Ryanara. Reakcja? Nikt nie wierzył!!! :)) A było 80 biletów do rozdania...

;))

Inspirator - zmartwienia

Dziewięćdziesiąt procent naszych zmartwień dotyczy
spraw, które nigdy się nie zdarzą.
/Margaret Thatcher/

wtorek, 11 maja 2010

Inspirator - lenistwo

Lenistwo jest łagodną formą samobójstwa.
/Nicolae Iorga/


***
Mocne, co?! :O

niedziela, 9 maja 2010

4miesiące <-JA-> 2miesiące

4 miesiące i 2 miesiące
JA
pomiędzy tymi liczbami

czas szybko leci (...)

tyle już za mną
tak mało przede mną?
nie, nieeee... czas się nie liczy
przecież czasem w ciagu godziny potrafi się wydarzyć więcej rzeczy niż w przeciągu całego miesiąca

:)

zatem z uśmiechem na buźce robię krok w kolejny etap mojego EVSa
i niech się dzieję wiele
dobrego
najlepszego

:)


***

ściskam ciepło, najjjjjjjjjjjjjmocniej jak potrafię!!!
tęsknieeeeeee troszeczkę ;)

Enterro da Gata 2010

.....się zaczęłooooo!

Enterro da Gata, o którym słyszałyśmy od samego początku naszego pobytu tutaj (czyli od stycznia) w końcu ma swój czas i swoje miejsce. Tu i teraz, w Bradze.

Enterro da Gata to coś takiego jak Juwenalia i Kozienalia itp, czyli studencki festiwal, czas imprez na maxa, koncerty, alkohol, łóżko (swoje oczywiście) i tak w kółko. Ciężki czas ;) jakoś przebrnę, hehe. Dostałyśmy bilety za free na cały tydzień. Nie ma to jak być "radiową ekipą" :)

"Enterro da Gata" tłumacząc na polski oznacza "pogrzebanie kota". Co roku - zgodnie z tradycją - otwarcie Festiwalu ma miejsce na stacji kolejowej. Grupa studentów przebrana za księży, aniołów etc. przywożą trumnę z kotem. Wszyscy płaczą, a przynajmniej udają. Następnie orszak pogrzebowy maszeruje do centrum miasta i tu ma miejsce koncert Tuna band - kolejna Serenada do wysłuchania ;) W tym roku, wszyscy byli tak pijani, że studenci z trumną i kotem nie zdążyli na pociąg. Reszta uczestników czekała na nich na dworcu dodatkowo blisko godzinę. Jak dotarli to okazało się, że nie byli w stanie iść. Nie widziałam tego na własne oczy, znam to z relacji znajomych. Jak dla mnie... kompletna porażka, a dla nich zabawne ;)

Wczoraj byłam na koncercie Slimmy, a potem wystąpił David Fonseca. Ohh... super! Wreszcie udało mi się go posłuchać na żywo. Fajnie. Atmosfera w porządku. Byłam pod samą sceną. David prawie na wyciągnięcie ręki. Tłum fanów. Hops. Hops. Powiem jednak, że tak bez rewelacji. Bez większego WOW. Czegoś zabrakło.

Festiwal ma miejsce na peryferiach Bragi, na stadionie. Mnóstwo namiotów. Wielka przestrzeń. Scena. Porażające oświetlenie. Wygląda to dobrze. Każdy wydział/kierunek studiów ma swój bar i sprzedają unikatowe drinki, aby zarobić na... ponoć wycieczki ;)

Szwędając się tak od jednego do drugiego miejsca napotkać można wielu znajomych, a także chodzące prezerwatywy i wolontariuszy Służby Zdrowia rozdających ulotki o narkotykach i alkoholu. O! Nawet zostałam wyposażona we własną prezerwatywę ;) O tak! Wszyscy studenci dostają za darmo przynajmniej jedną na wszelki wypadek! Jak ktoś pilnie potrzebuje to wyślę, napiszcie tylko adres ;P

Powrót do domu nad ranem. Godzina 7:00. Wszystkie pięć girls pogubiłyśmy się totalnie. Ja całe szczęście byłam w najlepszej, komfortowej sytuacji. :) Wiem jak wróciłam i z kim wróciłam i o której. :) A dziewczyny... nie pamiętają nic. Bywa i tak :))

Czy się z tego wyleczę?

Podróże. Małe i duże. Czy się z tego wyleczę?

"Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca. Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej." Ryszard Kapuściński

Uwielbiam te słowa... za każdym razem kiedy je czytam... odnajduje cząstkę siebie...

Znalezione na blogu Magdy -> http://uma-bica-por-favor.blogspot.com

:)

piątek, 7 maja 2010

RefleksJA...

Kilka postów wcześniej wspomniałam o koleżance, która odwiedziła mnie po roku czasu. I naszła mnie wtedy refleksja na temat relacji między ludźmi. Jak to jest, że z niektórymi możemy się spotkać po 2, 5, 20 latach i wciąż będziemy czuli się w ich towarzystwie dobrze. Ba, przykładów daleko nie trzeba szukać. Każdy z nas ma takie sytuacje. Może nie byłoby tego postu, gdyby nie komentarz "bloggerki" Moni. Jakoś mnie zaintrygowało by brnąć w tym temacie dalej, głębiej...

Pozornie jest tu mało do powiedzenia. Dlaczego pozornie? Jedni stwierdzą tak jest i co tu więcej mówić. Ja jednak myślę, że to niesamowicie interesujący temat...

Skoro nie chodzi tu o słowa to znaczy, że musi być coś więcej. Wiadomo, że każdy z nas ma w sobie energię i myślę, że to chyba to. Nasze energie spotykają się gdzieś tam w przestworzach i albo im dobrze ze sobą albo nie. I dzięki temu możemy mówić, że "nadajemy z kimś na jednej fali". Chociaż może w tym powiedzeniu chodzi bardziej o słowa, już sama nie wiem. Jakby nie było, zmierzam do tego, że nasze myśli mają jednak moc. Jeśli chcemy utrzymać jakąś relację to nie musimy pisać do siebie listów kilkustronicowych, wystarczy może czasem kilka słów, a może czasem tylko uśmiech, a może nawet... właśnie tylko samo myślenie. Nie wiem. Ekspertem w tym temacie nie jestem. Jednak mam coraz bardziej wrażenie, że w tym wszystkim chodzi o to czego słowem nazwać się nie da. Chemia?! Jedni tak to nazwają. Ja jednak wole użyć słowa "energia". Jakoś bardziej do mnie przemawia. Energia kojarzy mi się z ciepłem, z czymś mega pozytywnym... I odnosząc to do ludzi, jedni z nas mają jej więcej, inni mniej, zależy to od wielu czynników. Jakich? Sama nie wiem. Bardzo mnie interesuje ten temat. Mój znajomy "nieznajomy" napisał ostatnio o myślach "spotykających się w przestworzach..." - z niecierpliwością czekam na refleksję o tym. Jak to jest, że nie musimy się z kimś znać w rzeczywistości, by móc być blisko... by czuć, że ktoś nas rozumie. Duchowość. Inny wymiar człowieczeństwa. Wow. Nieziemskość jest wspaniała!

Pomyśl o mnie teraz ciepło. Ja to poczuję.

Pamiętam jak kiedyś zrobiłyśmy pewien experyment z moją internetową znajomą, a teraz bliską mi osóbką w rzeczywistości. Umówiłysmy się, że w tym samym czasie każda z nas wyobrazi sobie coś, a następnie spróbuje przesłać ten "obraz" do drugiej. To było tuż przed snem, pamiętam. Rano obudziłam się, podreptałam do laptopa i z pewną rezygnacją pisałam do niej "hej, chyba sie nie udało tym razem, mam bardzo czątkowe obrazy, ale widziałam w swojej wyobraźni, że jesteśmy na jakiejś łące, nie wiem dokładnie, co to za miejsce, ale dużo kwiatów tam było, i siedziałyśmy na schodach, piły herbatę, owinięte w koce..." I wiecie co? Kamila odpisała, że tak, to własnie to, że ona wyobraziła sobie, że siedzimy u niej w ogrodzie na drewnianej werandzie z kubkami herbaty, etc. Sceptycy powiedzą, że to naciągana zbieżność myśli, a ja jednak wiem i czuję, że coś w tym wszystkim jest!!!

Myślę o Tobie teraz ciepło i otulam promiennym uśmiechem.

Czasem sama świadomość, że ta osoba jest to tak wiele. Ja tak mam. Nie potrzebuje pisać, dzwonić i upewniać się wszystkiego... Ci, co mnie znają wiedzą. Pamiętam Aga, jak powiedziałaś kiedyś, że było to dla Ciebie dziwne w naszej znajomości, która nota bene przerodziła się w niesamowitą przyjaźń. A potem po prostu zobaczyłaś i zrozumiałaś, że ja tego nie potrzebuje. Potrafie się nie odzywać długi czas. Jeśli wiem, że ta osoba jest mi w pewien sposób bliska, i odczuwam to od niej to wtedy słowa są tylko dodatkiem. Wole uśmiechnąć się, spojrzeć w oczy, ciepło pomyśleć... pomodlić się.

Bo czym są słowa? Mówić trzeba umieć?

Słowa są ważne. Rozmowa. Wsparcie. Pocieszenie. Tak. Ale co wtedy kiedy słowa przychodzą do Twojej głowy z opóźnieniem... kiedy nie możesz znaleźć nazwy na wszystko to czego doświadczasz? Nie dam Ci gotowej odpowiedzi. Nie znam jej. Do tej pory myślałam, że to mój "problem". Teraz jednak myślę, że to "dar". W moim przypadku tak chyba właśnie jest. Bo nie do końca zawsze wiem, co chce powiedzieć i przez to gubię się w natłoku swoich myśli. Uczę się. Może całe życie mi to zajmie, ale po każdej dobrze przerobionej lekcji będzie lepiej. Mniej mówię, więcej wsłuchuję się w ludzi, w siebie, w to co we mnie i wokoło... próbuję siebie zrozumieć. Wiem co myślicie, zawsze byłam gadułą. Jestem. Byłam. Będę. Tylko, że teraz dostrzegam bardziej, że jest czas na to by gadać i by rozmawiać i by milczeć. I że nie muszę mieć odpowiedzi na wszystko w akurat tym czasie. Że czasem trzeba ciut poczekać.

Milczenie jest złotem, a mowa...?

Nigdy tego nie rozumiałam. Zawsze wolałam srebro. Pamietam te słowa od dzieciństwa. Mocno utkwiły mi w głowie. Dorastałam i co raz więcej argumentów znajdywałam na to, że jednak lepiej jest gadać... że więcej się zyska, że dzięki temu będzie się bogatszym, bo przecież tych skromnych to ciężko zauważyć, że "niedorajda" to taka, co nic nie powie i tylko czeka... I co teraz? Zmieniło mi się o 349 stopni. Chyba nie tylko warto być bogatym zewnętrznie, ale wewnętrznie. I to nawet przede wszystkim wewnętrznie. Bogatym emocjonalnie, duchowo, w doświadczenie. Bogactwo to nie tylko pieniądze. To w końcu do mnie dotarło. Kiedyś bogactwo kojarzyło mi się w wypchanym portfelem, a teraz? Teraz ze "złotym sercem".

Rozpisałam się... uf. Co Wy o tym myślicie?

Póki co, zakończę ten post cytatem...

To, co zawsze wyróżniało mnie wśród ludzi, to moja
zdolność zadawania najbardziej dziecinnych pytań
/Albert Einstein/

Inspirator - działanie

Doświadczenie to nazwa, którą nadajemy naszym błędom. /Oscar Wilde/

Pięknie powiedziane, prawda?

:)

Inspirator - autentyczność

Człowiek ma zadziwiającą skłonność do stwarzania
problemów dla samej przyjemności ich
rozwiązywania. /Joseph de Maistre/


***

Polecam blog:
http://annasawczuk.wordpress.com/2010/03/07/966/

5th and 6th Erasmus Language Cafe

Wiem, wiem... znowu spóźniony wpis ;)
Piąte Erasmus Language Cafe w Centrum Kulturalnym Vila Flor poszło całkiem nieźle, a nawet super. Bo spodziewałam się niewielu osób, a przyszło około 25!!! I nawet miałam niespodziankę w postaci koleżanki z Polski, hehe :) Marzena, którą poznałam na Maderze rok temu i od tamtej pory się nie spotkałysmy odwiedziła mnie na dosłownie jedną noc. Bo przecież następnego dzionka wyruszałam do Lizbony. Fajnie tak, spotkanko po tak długim czasie. Jak to jest, że z niektórymi ludźmi można nie gadać 12 miechów i wciąż czuć się w ich towarzystwie dobrze, niemalże jakbyśmy się spotkały i znały od lat... A przecież wcale nie trzymałyśmy jakoś kontaktu, od czasu do czasu jakiś mail. Jak widać, dużo nie trzeba by utrzymać znajomość, wystarczą chęci. Ale, ale... generalizując nieco... wiadomo, że przecież tu chodzi bardziej o tą energię, jednak to co słowem nie możemy wyrazić jest w relacjach międzyludzkich najważniejsze. Ot taka moja dygresja o tym :))))
Noooo, to ciekawa jestem, jak to będzie, gdy wrócę do Polski i spotkam się z Wami ;;;;;;)))))))))))

Szóste Language Cafe było ostatnio... we wtorek w Berber Club. Świetne miejsce, takie jak lubie, atmosfera marokańska. Bardzo mi się spodobało. I mam dobre relacje z właścicielem, bo już ma propozycje na next meetingi. Ah, niestety niewiele osóbek przylazło :P Mieliśmy wiecej portugalczyków niż erasmusów. Śmiać mi się nieco chce, bo do tej pory nie udało mi się zaangażować żadnej dziewczyny portugalki, sami faceci hahahahaha Zdaje mi się, że tutaj to jednak normalne!!!

Oczywiście zapraszam na blog obejrzeć foto relację http://erasmuslanguagecafe.wordpress.com

:)))))))))))

wtorek, 4 maja 2010

Inspirator - lęk

Nikomu nie wolno drżeć przed nieznanym, gdyż każdy jest w stanie zdobyć to, czego pragnie i to, czego mu potrzeba. Lękamy się utracić to, co już posiadamy - nasze życie czy nasze plony. Jednak ta obawa znika, gdy tylko zaczynamy pojmować, że nasze losy, tak jak i losy świata, spisane zostały tą samą Ręką.
Paulo Coelho "Alchemik"

Magazyn Psychologia Sukcesu

Yuuuhuu....
kilka moich tekstów zostało wybranych do publikacji w Magazynie Psychologia Sukcesu!!! :))Możecie je przeczytać tutaj:

http://madgraf.com/files/ps/ps_003.pdf

Cieszę się, bo to taki mały kroczek dla mnie :)) No i myślę, że warto podzielić się tą radością. Wiecie co? Na początku wysłałam ten link do samych najbliższych znajomych, ale przecież czemu by nie cieszyć się ze wszystkimi... :)) Zatem yuuhhuuu... :))

A tak wogóle to dziś rano miałam zaskakujący telefon :) Dzwoniła znajoma z polskiej Telewizji i proponowała mi spotkanie w sprawie...tadam...tadam... prowadzenia jakiegoś teleturnieju dla młodych ludzi. Jaaaaaaaaa?!?!?! i Telewizja?!?!?!?! ykhm.... jakby nie było to do lipca czekać nie będą ;))) czyli jak to mówią musztarda po obiedzie!!! Nici! Nidiridi! A szkoda! Mogłabym spróbować :))

Nie to, to co innego :) Hej hops w buzie drops i do przodu :)

poniedziałek, 3 maja 2010

Madryt... już był!!!

Po raz kolejny wyskok do Hiszpanii. Tym razem samolotem. Kilka godzin temu wróciłam z Madrytu. Nie wiem od czego zacząć opowiadając całą historię. Może tak... Madryt jest niesamowity, ale bez przesady ;) Jest ładny, tłoczny i głośny jak każda stolica, ale ma "coś" czego oczywiście nie da się słowem wyrazić. No, i dlatego właśnie mi się spodobał :)))

W planach miałyśmy nocować u kolegi, ale okazało się, że coś tam... no i trzeba było samemu sobie radzić. Pierwszą noc spałyśmy w hotelu za 20 Euro, bo oczywiście KTOŚ się pomylił z rezerwacją. Letisia zrobiła rezerwacje na miesiąc później ;] Oszczędzę słów ;] W końcu każdy się może pomylić ;] Wieczorem wyszłyśmy na spacer, bez mapy... i zabłądziłyśmy :))) Dzięki temu centrum Madrytu zwiedziłyśmy w 3 godziny, a następne 3 dni się relaxowałyśmy ;))) Madryt jest wielki, ale w sumie nie aż tak wielki, żeby się nie znudzić... Nawidoczniej mi grozi to wszędzie!
Kolejną noc spałyśmy w hostelu za 15 euro, ja na takim wąskim łóżku z Livą, że może i było by to przyjemne, ale z kimś innym w innych okolicznościach (hehehe;) Dwie ostatnie noce w hostelu u babki, która nie zmieniła nam pościeli po kimś!!! A jak jej na drugi dzień powiedziałyśmy to wogóle zero reakcji. No, ale zmieniła tą pościel w końcu. Masakra! Narzekam, co?! Pewnie od razu wyczujecie, że coś jest nie tak u mnie... aiiii... nie chcę o tym pisać. Nie zawsze świeci słońce... (...)

Dni spędzałyśmy ciągle zwiedzając. Szwędając się z mapą w ręce. Ot tak, jak każdy turysta. Oczywiście zaliczyłyśmy to, co najważniejsze. Muzeum Prado - jedno z najważniejszych i najbogatszych muzeów na świecie. Wielkie WOW! Do tego jeszcze jedno muzeum sztuki, które mieści prywatną kolekcję barona Hansa Heinricha Thyssen-Bornemisza. Jest jakaś magia w tym wszystkim. Patrzeć na obrazy malowane wieki temu... i czuć zapach "świeżej" farby. W ten oto sposób starałam się znaleźć "intymną relację" ze sztuką, przez wyobraźnię. Nie wiem czy nawet można tak o tym mówić. Chciałam jednak poczuć "coś", być blisko tego, a nie obok... nie chciałam być jedynie biernym obserwatorem. Chciałam bliskości mentalnej, duchowej... :) Wyobrażałam sobie co autor czuł kiedy nakładał farby na płótno... co ja czuje patrząc na to... :) A wiecie co? Czasem na płótnie w jednym miejscu było taaak dużo tej farby, a w drugim miejscu troszeczkę... emocje, emocje, burza emocji...:)

Jadałyśmy w restauracjach, ale i na ulicach. A i zrobiłyśmy sobie piknik w parku :) Taki typowy "filmowy" piknik :) Fajna atmosfera. Wokoło rodzinki z dziećmi, tatuśkowie grający w piłkę z małymi synkami, mamuśki z córciami i tak zabawnie było z boku obserwować ich życie... sielankowy dzień hiszpańskiej rodzinki :) Aż by tak się chciało, kiedyś, za jakiś czas... :)

Myślałam, że będzie tam więcej wieżowców itp, a wręcz przeciwnie Madryt to stolica z pięknymi odrestaurowanymi kamienicami. Wszystko zadbane, cacy glancy. Życie cholernie drogie. Ceny dwa razy większe niż u nas, tu w Portugalii. Za to i zarobki wyższe. Stolica z klasą. Moda, fashion, new style, ole! No i nawet ja zakupiłam sukienkę ;) krótką małą czarną... ;)

Madryt, Madryt... ładnie tam. Macie możliwość to przewieźcie tyłki i pozwiedzajcie to miasto, bo warto ;) Ściskam Was ciepło i do zobaczenia :)

A tu będzie fotorelacja pt: "Życie jak w Madrycie"